Przed laty żyli filmem, stworzyli w Łowiczu klub filmowy, namiętnie dyskutowali o obejrzanych obrazach. Dziś ich nazwiska odnajdujemy w zupełnie innych kontekstach. Bo rzeczywistość kreuje scenariusze niezwykłe. Ludzie, którzy wtedy zakładali Dyskusyjny Klub Filmowy "Bez Nazwy", zajmują teraz znaczące stanowiska w mieście. A zaczynali od dyskusji w kawiarni Dziupla przy dawnym kinie Bzura.
Jest połowa lat 90. Istnieje jeszcze w Łowiczu kino Bzura przy ulicy Pijarskiej, istnieje też w jego foyer kawiarnia Dziupla.
I są oni. Młodzi, tuż po liceum. Jest to okres rozkwitu Mazowieckiej Wyższej Szkoły Humanistyczno-Pedagogicznej w Łowiczu, do której niektórzy z nich zapisali się na studia. Inni studiują poza miastem, wybierając tradycyjnie najczęściej Łódź, Warszawę, Toruń, czasem Poznań.
Jak Jacek Wiśniewski, absolwent LO im. Chełmońskiego, wówczas jedynego w mieście: Po maturze w roku 1994 przez rok studiuje w Łodzi, po czym przenosi się do Torunia. Ale często przyjeżdża do Łowicza, do domu i ze względu na znajomych. Bo ma takich, z którymi lubi rozmawiać na różne tematy, ale film jest jednym z ważniejszych. Są grupą ludzi chcących oglądać trochę bardziej ambitne kino.
Dyskutują, czasem wybuchowo, często właśnie w Dziupli. – Tam zawsze ktoś siedzi, potem przychodzi następny. Siedzimy, rozmawiamy… - wspomina Wiśniewski.
- Spotykaliśmy się w Dziupli – potwierdza Marcin Kosiorek. Tak w czasie liceum, jak i później, już w okresie studiów. Bywał tam Adam Heince, Jacek Wiśniewski, Krzysztof Capuano, Jarek Gomoła i jego brat Andrzej… Po chwili namysłu przywołuje z pamięci kolejne nazwiska ze środowiska, które się spotykało i dyskutowało, najczęściej o filmie: Marcin Świeszkowski, Marzena Kozanecka, Artur Napióra, Piotr Nowak, Anna Żaczek, Beata Zabost, Michał Adach, Marzena Dziedzic, Róża Filipowicz… Wielu z nich było z tej samej klasy, humanistycznej w LO im. J. Chełmońskiego, maturę zdawali w roku 1994.
On sam nawet przez pewien czas w Dziupli był kelnerem, dorabiając sobie. Kelnerką była tam też Marzena Dziedzic, przyszła jego żona.
Kosiorek bardzo interesował się filmem. Urzekł go już pierwszy obraz, na który zabrał go do kina ojciec – a byli to „Krzyżacy” Aleksandra Forda. Potem były Gwiezdne Wojny, Wejście smoka, po latach filmy Quentina Tarantino. Rodzice prowadzili wypożyczalnię kaset wideo przy ul. 3 Maja w Łowiczu. To wszystko sprawiało, że wzrastał w atmosferze, w której kino, film, były czymś ważnym.
W miarę dorastania sięgał po filmy coraz bardziej wymagające. Wymienia kino Bergmana i Felliniego jako to, które mówiły coś wartościowego o życiu.
Wraz z Piotrem Nowakiem, później księdzem, startując w dwuosobowym zespole, dwukrotnie wygrał Wojewódzki Konkurs Wiedzy o Filmie.
Z Adamem Heince i Jarkiem Gomołą znał się z kolei dobrze Zbyszek Stelmaszewski. Słuchali tej samej muzyki, a muzyka automatycznie, jego zdaniem, łączy się z filmem. Był tak zafascynowany muzyką filmową, że – jak sobie przypomina – zdarzało mu się, że szedł do Bzury i muzykę z danego obrazu w ukryciu nagrywał na magnetofon kasetowy.
Był tak zafascynowany muzyką filmową, że – jak sobie przypomina – zdarzało mu się, że szedł do Bzury i muzykę z danego obrazu w ukryciu nagrywał na magnetofon kasetowy.
Jeździł też namiętnie do Warszawy na projekcje w ramach Warszawskiego festiwalu Filmowego. – W tamtych czasach to była uczta – wspomina.
W tym też czasie powstała i zapraszała na seanse MAF-ia, jak ją zwali, czyli Młodzieżowa Akademia Filmowa. Był też festiwal Konfrontacje. – Te filmy to były jak przebudzenie – wspomina Jacek Wiśniewski.
Krok dalej
Z tego zafascynowania zrodziła się chęć stworzenia samemu czegoś więcej – cyklicznych spotkań z dobrym kinem tu na miejscu, w Łowiczu. W formie klubu filmowego.
- To wynikało z relacji towarzyskich, z tego powstają najciekawsze inicjatywy – ocenia po latach Wiśniewski. - Przejście między funkcjonowaniem nieformalnym a klubem filmowym było płynne.
Maciej Malangiewicz, dyrektor Łowickiego Ośrodka Kultury twierdzi, że klub rozpoczął swą działalność we wrześniu roku 1995. Adam Heince pamięta inaczej: że już od września roku 1994 Robert Stępniewski, pracownik ŁOK, do lutego 1995 prowadził nieregularne projekcje, pomagał mu dużo Jacek Florczak, także z ŁOK, dyrekcja nie stawiała przeszkód.
Wyświetlono w tym czasie chyba 6 tytułów, a on z gronem kolegów (wymienia w tym gronie Marcina Kosiorka, Jacka Wiśniewskiego, Artura Siewierskiego) na te projekcje chodził. Podobała mu się ta formuła.
We wrześniu 1995 wznowili pokazy „Nocą na ziemi” Jima Jarmuscha. Na początku projekcje były w soboty, potem w niedziele, o godzinie 16, raz na miesiąc, po jednym filmie. Po projekcji dyskutowano. – My zawsze, czy formalnie, w sali kinowej czy nieformalnie, w Dziupli, po seansie dyskutowaliśmy o filmie. Żyliśmy kinem – oddaje atmosferę Heince.
- Trzeba przypomnieć, że kino Bzura nie otrzymywało wtedy ani filmów premierowych ani innych o dużej wartości artystycznej – zwraca uwagę Artur Michalak, który do Łowicza przywędrował spod Kalisza, przez Warszawę i zakotwiczył się to w końcowych latach 90. .
A może bez nazwy?
W następnym roku, 1996, narodził się pomysł, by te spotkania ukonkretnić i zintensyfikować. Inicjatywa stworzenia Klubu Filmowego wyszła, zdaniem Marcina Kosiorka, od strony Jarka Gomoły, Adama Heince i Krzysztofa Capuano. – Pozazdrościli Skierniewicom – komentuje. W tym samym czasie w ŁOK zaczął pracę Artur Michalak, jego rola w powstaniu DKF była niebagatelna, bo wspomógł inicjatywę załatwiając wiele formalności.
Sprowadzali i oglądali filmy Greenawaya, Kieślowskiego, Jarmuscha, Gus Van Santa, Holland, Herzoga. Gdy zastanawiali się nad nazwą klubu, Adam Heince wymyślił: - A może „Bez nazwy”? - i tak przyjęto.
Wielką pomocą w przejściu od nieformalnej grupy do oficjalnego klubu i do zarejestrowania go w Polskiej Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych okazał się Grzegorz Pieńkowski, filmoznawca, który z łowickim środowiskiem fanów filmu był związany od jakiegoś czasu, bo był tu zapraszany na spotkania. – Całą noc można było z nim rozmawiać – wspomina Jacek Wiśniewski. – Tak przed filmem jak i po filmie.
Był zapraszany do Łowicza jeszcze przed zaistnieniem DKF, a że działał w ogólnopolskim zrzeszeniu DKF , podpowiedział im, że warto taki klub założyć. Wtedy było to bardzo rozsądne, bowiem ułatwiało dostęp do kopii filmowych, wówczas bezcennych.
- To on zainspirował, nadał kierunek. To, co funkcjonowało nieformalnie, pod jego wpływem uległo sformalizowaniu – opowiada Wiśniewski.
- Wtedy tylko taśma była nośnikiem, a trudno ją było zdobyć Dlatego pomysł był taki, by jako DKF podpisać umowę z Filmoteką Narodową na korzystanie z kopii. Taka umowa została zawarta. To otworzyło pole działania – wspomina Zbigniew Stelmaszewski. Pierwsze oficjalne zebranie klubu odbyło się, jak wspomina Heince, 29 lutego 1996 roku. Pierwszym prezesem został Artur Siewierski, sekretarzem Marcin Kosiorek. Było w to zaangażowanych około 40 osób, sympatyków. Na tym zebraniu ustalili repertuar na najbliższe miesiące. Koszty sprowadzenia filmu pokrywał ŁOK. Postanowili wtedy, że projekcje będą się odbywały o godzinie 18.59, by się odróżnić te projekcje od normalnej godziny seansowej.
W wakacje 1996 zawiesili działalność, po wakacjach wznowili ją projekcją „Hamleta” Zeffirellego. Inicjatywę wspierał Paweł Kolas, na krótko, za czasów burmistrza Ireneusza Jabłońskiego, dyrektor ŁOK. On odnowił Dziuplę, sam też regularnie przychodził na projekcje.
Jarek
Pojawił się pomysł – poparty przez Pawła Kolasa, by klub wszedł w strukturę Polskiej Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych. W lipcu 1997 dopełnili formalności. Na spotkaniu w dniu 9 sierpnia 1997 prezesem został Jarosław Gomoła, sekretarzem Zbyszek Stelmaszewski. Oprócz tej dwójki, w spotkaniu uczestniczyli Jacek Wiśniewski, Adam Heince, Marcin Kosiorek, Dariusz Balcerzak, Jacek Foks i Anna Żaczek. 26 sierpnia dyrektor Kolas skierował oficjalne pismo do Federacji, 27 października klub zarejestrowano w jej księdze inwentarzowej, pod pozycją 722.
Środowisko klubu był to zbiór osób wyrazistych, czasem konfrontacyjnych. Dlatego wszyscy dziś wspominają z szacunkiem postać pierwszego prezesa, Jarosława Gomoły. - Był koncyliacyjny, łączył to środowisko – opisuje jego osobowość i rolę Jacek Wiśniewski.
Za spiritus movens przedsięwzięcia uważa Gomołę też Artur Michalak. Do ŁOK przyszedł do pracy w roku 1998, ściągnął go tam dyrektor Paweł Kolas.
Szybko poznał łowickie środowisko miłośników kina, w tym właśnie Jarka Gomołę. Zaangażował się w działania środowiska, zaczął z nim współpracować. Wspólnie jeździli do Romana Gutka, poznali Sławomira Fijałkowskiego z kina Charlie w Łodzi i innych właścicieli kin w tym mieście, zapoznał Grzegorza Pieńkowskiego. Dużo wtedy z tymi ludźmi rozmawiał. I bardzo wiele filmów wypożyczali na projekcje dzięki ich życzliwości.
Życzliwość spotykała ich nie tylko ze strony kin w większych miastach. Doświadczali jej także na miejscu. Adam Heince ma do dziś przed oczyma obraz Jacka Florczaka, który przed którymś seansem siedział na chodniku przed ŁOK na fotelu i zachęcał do przyjścia do kina.
- Naszą siłą była grupa osób. Tak się buduje klimat – uważa Artur Michalak.
Gdy ŁOK nie mógł, to sklep muzyczny Agata na ul. 3 maja drukował im plakaty.
Sami też wkładali w działalność klubu całe swe serce. Kilku aktywistów z tamtego czasu wspomina, że chodzili w końcówce lat 90 po akademikach MWSH-P na ul. Warszawskiej i w istniejącym jeszcze wówczas „okrąglaku” by zachęcać do przychodzenia na projekcje. Wchodzili do każdego pokoju. W ramach Juwenaliów w roku 1998 na pokaz filmowy Rejsu przyszło 60 osób!
Godzina 18.59
- Prawdopodobnie pierwszym filmem wyświetlonym w ramach DKF było „Dzieciątko z Macon” Petera Greenewaya , wyświetlane zresztą także i potem chyba ze dwa razy – próbuje sobie przypomnieć Jacek Wiśniewski .
Zawsze przed seansem, zawsze o niezwykłej godzinie 18.59, była prelekcja na temat wyświetlanego obrazu. Wygłaszał ją albo ktoś z zewnątrz, z zaproszonych gości, albo ktoś właśnie ze środowiska Łowickiego DKF. Oni sami przygotowywali te prelekcje.
Pamięta też organizowane przez DKF wizyty w szkołach, m.in. w I LO. - Dzięki temu zainteresowaliśmy filmem grupy osób. Pewną rolę odgrywał też "Lumiernik" - cykliczny dodatek filmowy do Nowego Łowiczanina, redagowany przez środowisko w pierwszych latach dwutysięcznych. Michalak uważa, że dzięki tym działaniom osoby różne wiekowo przychodziły do kina.
Och! - jak okrzyk zachwytu
Wielkim sukcesem środowiska DKF był zorganizowany po raz pierwszy w lutym 2000 roku Och! Film Festiwal. Zaczęty wtedy Och! Trwa do dziś i ciągle ma swoją liczną publiczność.
Festiwal Och!? - Szczęśliwie, że do dziś jest - przyznaje Michalak. Przykro mu jest do tej pory, że właśnie gdy festiwal startował, stając się być może najtrwalszym osiągnięciem środowiska, umierał Jarek Gomoła, bez którego być może tyle nie udałoby się osiągnąć. Festiwal udało się zorganizować we współpracy jego i Zbyszka Stelmaszewskiego z ŁOK i grupą osób ze środowiska DKF właśnie. Potwierdza to Adam Heince
- Pamiętam ten pierwszy Och!, bardzo udany – wynajduje w pamięci Zbigniew Stelmaszewski. - Nie zapomnę kolejek po bilety. Graliśmy ostatni film Kubricka „Oczy szeroko zamknięte” – kolejka miał z 50 metrów, sięgała prawie do Starego Rynku. Wielka radość… - Wystartowaliśmy z tym festiwalem bardzo dobrze i bardzo dobrze, że on jest z nami do dziś. Bo działanie z ambitnym repertuarem to jest ryzyko.
Maciej Malangiewicz, który po wyborach w 1998 roku i zmianie władzy w ratuszu został dyrektorem ŁOK podkreśla z kolei, że to on zwrócił się do środowiska DKF z propozycją, by w Łowiczu zorganizować festiwal filmowy. – Wymyślcie formułę, powiedziałem – opowiada. Ale nie przeczy, że to staraniem środowiska festiwal się narodził, choć ŁOK był niezbędnym partnerem.
A potem, gdy środowisko się podzieliło, sam wziął się za przygotowywanie festiwalu. I odtąd, przez blisko ćwierć wieku, to on sam, jednoosobowo, układa program festiwalu, którego nazwy nie zmienił, uznając, że jest bardzo dobra.
Rozłam
O jakim podziale, o jakim konflikcie mowa? Na pewno, niestety, na tyle ważnym, że odcisnął decydujące piętno na dalszej historii klubu i całego środowiska. Poróżniła nas… - nie, nie Poli Raksy twarz, jak w Autobiografii, lecz inna kobieta, drapieżna, podstępna i bezwzględna: polityka.
Zdaniem Artura Michalaka polityka weszła do ŁOK właśnie wraz z ogłoszeniem konkursu na jego dyrektora w konsekwencji wyborów z 1998 roku. Według niego nowy dyrektor Malangiewicz chciał się go z ŁOK pozbyć. Za pierwszym razem próbie udało się zapobiec przy interwencji niektórych radnych, za drugim Michalak otrzymał z rąk dyrektora wypowiedzenie zmieniające warunki pracy na 1/2 etatu - czego nie przyjął. I wtedy, w październiku roku 2001, część osób ze środowiska wycofała się z aktywności w DKF, na znak protestu.
- Dla części z nich wtedy właśnie nastąpił ten koniec. Część próbowała jeszcze to ciągnąć, ale to już było słabe - ocenia Michalak.
Maciej Malangiewicz, ówczesny i po tylu latach nadal dzisiejszy dyrektor Łowickiego Ośrodka Kultury nie przeczy, że dał Michalakowi wymówienie zmieniające umowę na pół etatu. Tłumaczy, że ówczesny wiceburmistrz Eugeniusz Furman wskazał mu na konieczność ograniczenia zatrudnienia w ŁOK, gdyż konieczne było wygospodarowanie funduszy na stworzenie Łowickiej Orkiestry Kameralnej, co było dla Furmana priorytetem. Wskazuje, że w ŁOK-u, który odziedziczył były duże przerosty zatrudnienia. – To była przechowalnia – mówi. – Pracowało tu wtedy 19 osób, my obecnie działamy przy 12.
Dlaczego jednak Malangiewicz wskazał akurat na Michalaka, jako na osobę, o którą trzeba ośrodek kultury „odchudzić”? -Już wcześniej były zgrzyty jeśli chodzi o różne sprawy… Nie chcieliśmy, by DKF był polem do działań politycznych – mówi Zbigniew Stelmaszewski.
Bo nawet w DKF nie można było odsunąć się od polityki.
Co do tego, że poszło o politykę, zgodne są obie strony, jeśli można tu mówić o stronach. Marcin Kosiorek nie ukrywa, że odkąd skończył 18 lat, zawsze miał poglądy prawicowe. I przyznaje, że wraz z Arturem Michalakiem zaczął działać politycznie. Ale nie wini siebie za to, jakoby to on wprowadził politykę do środowiska. - Bo nawet w DKF nie można było odsunąć się od polityki - mówi. Jako przykład podaje, że dyrektor ŁOK Maciej Malangiewicz miał im mówić, że ówczesnemu burmistrzowi Ryszardowi Budzałkowi zdarzało się komentować krytycznie wybór filmów na projekcje. Proszony o konkretne przykłady mówi, że nie pamięta dokładnie.
Malangiewicz z kolei przeczy temu, by jakieś naciski ze strony burmistrza Ryszarda Budzałka miały miejsce. Podobnie zresztą jak i w latach późniejszych, za burmistrza Krzysztofa Kalińskiego. – Oni raczej się DKF nie interesowali – twierdzi.
Kosiorek uważa, że naturalnym było, iż ludzie szukający w życiu czegoś więcej, a tacy gromadzili się wokół DKF, nie stronią od publicznej działalności. Dlatego w tym gronie powstało Forum Młodych Łowiczan, organizacja, która kilka lat później, w wyborach samorządowych w 2006 roku, walnie przyczyniła się do wyniesienia do władzy Krzysztofa Kalińskiego.
Jacek Wiśniewski nie był przy tym konflikcie obecny, ale dobrze wie o co chodziło. - Powoli robiła się z tego formuła polityczna – przyznaje. Najbardziej w tę stronę parli Marcin Kosiorek i Artur Michalak. Wiśniewski uśmiecha się na wspomnienie, jak to Kosiorek, od lat aktywny lider PiS w powiecie łowickim, organizował w początku lat 2000 w gmachu muzeum spotkanie z Donaldem Tuskiem i je prowadził…
Krajobraz po bitwie
Ale nie wszyscy chcieli ewolucji środowiska w tym kierunku. Na przykład Adam Heince nie chciał mieszać tych dwóch porządków: polityki i kultury. Nie był jedynym. Jacek Wiśniewski pamięta jak na jednym ze spotkań Jacek Foks, także osoba ze środowiska DKF, powiedział: Idźcie sobie, partie polityczne pozakładajcie…
I niektórzy poszli. Wiśniewski ocenia, że Kosiorka i Michalaka temat DKF już wtedy mniej interesował niż polityka.
List otwarty w obronie Michalaka, opublikowany w październiku 2001 roku w Nowym Łowiczaninie, jeszcze bardziej podzielił środowisko, odtąd we współpracę z ŁOK mentalnie była w stanie zaangażować się już tylko część osób dotychczas aktywnych.
- Rzeczywiście, część chłopaków zaangażowanych w DKF wtedy odeszła – potwierdza Maciej Malangiewicz. Ja wziąłem sobie wówczas za punkt honoru, żeby utrzymać tak DKF jak i festiwal, by to nie upadło.
Adam Heince należał do tych, którzy uważali, że warto działać dalej. Sam prowadził niekiedy prelekcje, przypomina sobie na przykład swoje wprowadzenie do „Lewiatana” Zwiagincewa. Innym z prelegentów był jeszcze przez jakiś czas Jacek Wiśniewski. Prowadzili te prelekcje także po wymuszonej, po utracie przez miasto w wyniku procesu sądowego budynku kina „Bzura” , przeprowadzce do sali ŁOK, w której uruchomiono kino Fenix.
Z biegiem czasu jednak i Heince i Wiśniewski przestali z ośrodkiem kultury współpracować. Do dziś, z grona założycieli klubu, DKF-em zajmuje się Zbigniew Stelmaszewski.
Wyławianie z morza propozycji
Jak klub pracuje dzisiaj? Stelmaszewski zauważa, że repertuar DKF w ciągu roku nie różni się zasadniczo od festiwalowego, a jednak o ile Och! zapracował na swoją publikę, o tyle na projekcje DKF chodzi o wiele mniej osób, zwykle jest to grupa około 20-30 osób. Ale potrafią być wśród nich przyjezdni z Sochaczewa czy Skierniewic, których przyciągnie dany tytuł. Zazwyczaj filmy są wyświetlane w blokach tematycznych, na trzech następujących po sobie seansach, od piątku do niedzieli, zawsze w małej sali kina.
Programowaniem projekcji w ramach DKF zajmują się on, Mateusz Rudak i dyrektor Malangiewicz. – My sugerujemy. Gdy ktoś z nas zobaczy na rynku coś ciekawego to zgłasza – mówi.
- Wyłapujemy filmy bardziej artystyczne, na które niewielu by przyszło w normalnym obiegu – potwierdza Malangiewicz. Nie wiemy, planując projekcje, czy spotkają się z uznaniem. Od pewnego czasu staramy się także pokazywać więcej klasyki filmowej.
- Pojawił się dystrybutor (Reset) oferujący klasykę. Dla DKF to jest skarbnica – mówi Stelmaszewski. – Planujemy na najbliższy festiwal zrobić z nimi jakąś sekcję.
Wyłapujemy filmy bardziej artystyczne, na które niewielu by przyszło w normalnym obiegu
Niestety, większość klasyki nie jest dostępna na nośnikach cyfrowych na naszym rynku. - Musiałby być dystrybutor, który by to kupił. Stąd wszyscy się posiłkują bieżącym repertuarem – opisuje sytuację Stelmaszewski.
Z tym, że o repertuar współczesny też jest o niebo łatwiej. W czasach kina Bzura głośny tytuł pojawiał się na jego ekranie czasem po 3 tygodniach po premierze, bo brakowało kopii, teraz kopie cyfrowe są dostępne w nieograniczonej ilości. – Dzwonimy do dystrybutora i bierzemy od razu po premierze. Albo zgoła oni sami dzwonią, a kiedyś to były negocjacje. Dla kiniarzy to jest wielkie ułatwienie – przyznaje Stelmaszewski.
Także dostęp do ambitniejszych produkcji jest obecnie dużo łatwiejszy niż w latach 90. DKF Bez Nazwy współpracuje z Aurora Films, Gutek Film, M2 Films.
- Ale Bzury cały czas żal. Gdyby wtedy dogadać się z nowym właścicielem, zrobić tam kino, to sala byłaby cudowna. Dobrze, że wtedy ewakuację zrobiliśmy, projektory z internatu na Blichu załatwiliśmy, adaptację sali na Podrzecznej – bo w ogóle dziś nie byłoby w Łowiczu kina – jest przekonany Stelmaszewski.
Istotna jest też mało widoczna, niespektakularna, ale owocna praca dyr. Malangiewicza: to on pisze wnioski o dofinansowanie działalności DKF. Kieruje je co roku do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej - i co roku udaje mu się tę dotację otrzymać. Nie jest to wiele, bo 15 tysięcy złotych w skali roku, ale w połączeniu z drugą dotacją, tej samej wysokości, ze Stowarzyszenia Kin Studyjnych, pozwala oferować bilety na seanse DKF w promocyjnej cenie 15 zł – przy standardowej w kinie Fenix 21 zł za seans.
- Te pieniądze ułatwiają utrzymać wszystkie działania nie związane z komercją, jak DKF właśnie, ale też np. tegoroczny cykl pokazów filmów Wojciecha Hasa, Dzień Kina Polskiego, na letnie kino plenerowe, Mały OchFilm Festiwal dla dzieci w trakcie ferii zimowych czy planowany na grudzień Europejski Dzień Kina Artystycznego – wskazuje.
Działalność DKF Bez Nazwy jest dostrzegana na zewnątrz. Klub był nominowany do nagrody Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w roku 2014, w 2016 tę nagrodę otrzymał.
Sam Malangiewicz też jest w środowisku Dyskusyjnych Klubów Filmowych w Polsce doceniany: w listopadzie ubiegłego roku został wybrany do 6-osobowej Rady Polskiej Federacji DKF, obok osób z Warszawy, Gorzowa Wlkp., Skierniewic i Krakowa.
Czy o to chodziło?
A jak oceniają funkcjonowanie DKF w formule, w której jest on całkowicie zakotwiczony w samorządowym ośrodku kultury, inicjatorzy założenia klubu?
- W wyniku tego konfliktu przejął to wszystko ŁOK i jest to koniec DKF jako niezależnej, oddolnej formuły – nie kryje żalu Jacek Wiśniewski. - Teraz DKF jest zarządzany przez jego dyrektora, nie jest to więc właściwy DKF, który powinien był pozostać organizacją pozarządową, niepubliczną.
– Ja do pewnego momentu próbowałem współpracować, ale zdarzały się sytuacje, które pokazywały, że to dyrektor Malangiewicz decyduje o wyborze repertuaru i wtedy uznałem, że to nie ma sensu. Heince był ostatnim Mohikaninem, który walczył o film dla filmu. Środowisko jako całość zostało wytracone – ocenia Wiśniewski.
Choć przyznaje on, że być może taka formuła zakotwiczenia DKF była konieczna do tego, by klub odnalazł się w przyjętej formule kina studyjnego i mógł zaistnieć w stowarzyszeniu tych kin. - Ale cały czas mnie boli, że nie ma tego DKF, który miałby formułę samodzielną, mógł samodzielnie decydować o doborze repertuaru – podkreśla.
I wskazuje na bardzo widoczną ułomność obecnego DKF: - Teraz wszystko, co się serwuje pod tą nazwą jest czystą projekcją. Nie ma sięgania do historii kina. Nie ma prezentacji cykli reżyserskich. Nie ma prelegentów. A to jest potrzebne by przyciągać osoby, które zainteresują się filmem ze względu na jego wymiar artystyczny, filozoficzny.
- Mnie serce pękało gdy widziałem, że na DKF już tylko wyświetla się filmy, bez żadnego wstępu, bez żadnej prelekcji – mówi Artur Michalak. Gdy DKF powstawał, jego siłą było środowisko, które chciało przygotować prelekcję przed filmem - on sam robił wprowadzenia do filmów - zadawać pytania i dzielić się swymi wrażeniami po filmie. - Bo dla każdego co innego może być w filmie ważne. Każdy postrzegał film na swój sposób i zwracał uwagę na inne rzeczy. Chcieliśmy dzielić się swoimi wrażeniami, wychodziło się ze spotkania wiedząc, że jest się bogatszym o wrażenia innych. To poszerzało horyzonty. Szkoda, że tego nie ma...
- Mnie serce pękało gdy widziałem, że na DKF już tylko wyświetla się filmy, bez żadnego wstępu, bez żadnej prelekcji
Adam Heince nie sięga do dat. Po prostu zauważył w pewnej chwili, że filmy puszczane przez DKF a sprowadzane przez Malangiewicza przestały mu odpowiadać. Nie pamięta od kiedy nie chodzi na DKF. – Jeśli jest coś ciekawego, co wyrasta poza polityczną poprawność, to idę – prostuje tę niezamierzoną nieścisłość.
Prawda o życiu czy ideologia?
Dziś, po wielu latach, Marcin Kosiorek twierdzi, że kino w ogóle przestało go już interesować, gdyż zawiera w sobie strasznie ideologiczne przesłanie. - Dziś w każdym filmie widzę narzucane przez producentów wątki rasowe, propagandę gejowską, apoteozę wolnych związków... To jest jakieś szaleństwo - mówi.
Zbigniew Stelmaszewski także dostrzega obecność propagandy LGBT we współczesnym filmie. – Ale ona jest wszędzie, w całej rozrywce, nie tylko w filmie - precyzuje.
Jak się do tego odnosi? – Te mody to są według mnie tematy przemijające, to są trendy. Kino to jest sztuka: albo się obroni, albo spłonie. Moda jest niedobra dla filmu. - Na początku przeżywałem jak musiałem grać kaszanę, ale teraz uruchamiam automatycznie system odpornościowy – mówi ze stoickim spokojem kinooperatora, który tyle już w życiu widział.
Wskazuje na to, że na różne filmy chodzą różne grupy widzów: inni na filmy świąteczne, inni na Pitbulle (- Specyficznie ubrana grupa, wolałbym takich nie spotkać na ulicy…), bardzo wdzięczną publiczność stanowią dzieci. Ale już „Kler” grali prawie 4 tygodnie przy pełnej sali – To było pospolite ruszenie – wspomina.
- Jest takowa – przyznaje Maciej Malangiewicz w odpowiedzi na pytanie czy dostrzega natrętną ideologizację współczesnego kina. – Dlatego staramy się z wielu propozycji wybierać to, co najwartościowsze.
- Coraz mniej jest tytułów, które zachwycają – ocenia też już osobiście, jako widz. – Z filmów, które obejrzałem po pandemii mógłbym wymienić tylko trzy, które cenię. Choć może to jest tak, że będąc starsi stajemy się także bardziej wymagający?
- Kino, które jest tu ściągane mnie nie interesuje. Ono opiera się na poprawności politycznej i promocji LGBT, to się wszędzie widzi – mówi Adam Heince – A jeśli kino jest tworzone pod dyktatem to wiemy do czego to prowadzi – przypomina. Dostrzega i inne ułomności współczesnego kina: - Dziś film idzie albo w brutalizm, w szokowanie widza, standardem jest trzymanie widza bez ustanku w napięciu. Nie ukrywa, że to nie dla niego.
Z kolei dyrektor Malangiewcz konstatuje, że DKF-y jako platforma wspólnej refleksji nad obrazami poruszającymi ważne tematy, mają coraz mniejsze pole do działania. Świat się bardzo zmienił, jest Internet, są platformy streamingowe. W rezultacie na całym świecie widać spadek ilości widzów w kinach. Swoje dołożyła pandemia, która mocno uderzyła w kina. – Trzeba się starać, by kina przetrwały – mówi Maciej Malangiewicz. Ocenia on, że oferta, jaka jest stworzona przez kino Fenix w Łowiczu, jest dla mieszkańców bardzo bogata. – Widzowie nie mogą narzekać na repertuar – ocenia. – Jest w nim także wiele pozycji ambitnych.
Z kolei zdaniem Zbigniewa Stelmaszewskiego nadzieję budzi obserwacja, że niektórzy ludzie odchodzą już od oglądania filmów w streamingu, bo przytłacza ich ilość propozycji. – A oglądanie filmu w kinie to jest celebra, to jest wydarzenie. Ja wolę obejrzeć jeden film w miesiącu, który zostawi coś we mnie, niż oglądać bez końca i nic nie pamiętać - zwierza się.
Czy rolka i zgrywa wystarczą?
Czy jednak to spojrzenie przyjmą jako swoje także młodzi ludzie? Jacek Wiśniewski, gdy w połowie pierwszej dekady lat 2000 rozpoczął pracę w I LO w Łowiczu, zainicjował tam spotkania pod nazwą X Muza – Instrukcja Obsługi i do ich prowadzenia zaprosił Grzegorza Pieńkowskiego. Razem z Adamem Heince, wówczas już nauczycielem w Gimnazjum Nr 2 przygotowali też pierwszy konkurs filmowy dla młodzieży. Na tym konkursie pokazywano kadry z filmów, puszczano urywki muzyki, zadawano pytania nawiązujące do fabuły. Konkurs trwał kilkanaście lat, po czym zgasł, choć były w nim cenne nagrody.
Heince prowadził też koło filmowe w szkole, byli chętni, spotykali się po lekcjach. Dlaczego teraz tego zainteresowania nie ma?
- Uczniowie mają teraz za dużo godzin zajęć – uważa. – Nie mają oddechu. Nie potrafią się też skoncentrować na lekcjach. – Dostają taką ilość informacji, że to ich męczy, a jeszcze do tego siedzą w tych swoich komórkach…
Kino nie jest obecnie sexy. Heince ocenia, że wiedzy filmowa uczniów jest obecnie dramatycznie niska. W kalamburach filmowych, które zorganizował, nie wiedzieli kto to jest Indiana Jones. - Młodzi oglądają rolki, zgrywy, a nie filmy – widzi to, co widzi każdy rodzic.
Maciej Malangiewicz nie przeczy tej diagnozie, ale nie załamuje rąk: ŁOK uczestniczy w ogólnopolskiej akcji „Nowe horyzonty edukacji”, propagującej kino a skierowanej do uczniów. Sam jest zaskoczony pozytywnym jej odbiorem: dzięki zaangażowaniu jednej z pracownic ŁOK Dagmary Wolskiej, co miesiąc, przez kilka dni na kilku przedpołudniowych seansach gromadzi się blisko 1000 uczniów z łowickich szkół i przedszkoli. Nauczyciele mogą potem kontynuować dyskusje o obejrzanym filmie w szkole, zaopatrzeni są bowiem w konspekty ułatwiające taką formę pracy. Szkoły płacą za bilety dla swych uczniów po 12 zł.
- Może jak wychowamy tego młodego widza, to będzie przychodził do kina będąc starszym? – zastanawia się.
Dawna miłość po latach
Mają teraz po 50 lat, najczęściej założyli rodziny, wychowują dzieci, niektórzy mają je już na studiach. Czym jest dla nich kino dziś?
Marcin Kosiorek ocenia, że film nie jest w stanie mu już nic nowego dać. Dawniej, w filmach Bergmana czy Felliniego, odnajdywał poszukiwania sensu życia, dziś tych poszukiwań w filmie nie widzi - i już nie traci na kino czasu. Kilka lat temu był z synem na nowym Matrixie, z córkami chodził na projekcje bajek, ale to wszystko.
Nadto, w jego ocenie, coraz mniejsze jest oddziaływanie ideowe kina. - Coraz mniej mnie to interesuje, wszystko spowszedniało, nie zmienia to nic w moim życiu - deklaruje zdecydowanie.
Kino dziś? - W dalszym ciągu jestem jego fanem - twierdzi Artur Michalak. Bywa w kinie, lubi też wraz z żoną spędzać Sylwestra na wieczorach filmowych. Chętnie powtarza za Zygmuntem Kałużyńskim, że wyświetlany film, bez względu na miejsce, w którym to się odbywa, jest zawsze w ten sam sposób podany widzowi, że w ciemnej sali kinowej mamy do czynienia z obcowaniem ze sztuką w czystej postaci.
Czy kino mu dziś coś mówi? Nie jest tak krytyczny w ocenie jak Kosiorek. Uważa, że powstają nadal dobre filmy, bywają też bardzo dobrze zrealizowane seriale. Problemem jest to, że dzięki dostępowi VOD czy platformom takim jak Netflix, widz ma dostęp do ogromnej liczby tytułów, wśród których bardzo wiele jest słabych. Ta ilość słabych produkcji zamazuje obraz, który jako całość nie jest w jego ocenie taki zły.
Adam Heince do dziś jest pochłonięty filmem, nie wyrzeka się swej dawnej miłości. – Jest tyle filmów do obejrzenia – mówi. – Ale wybieram tytuły, nie oglądam tak masowo jak kiedyś – przyznaje. - Kino ambitniejsze od razu się wyczuwa – dodaje z wyczuwalnym i rosnącym zapałem.
Zbigniew Stalmaszewski jako jedyny z nich zna w praktyce każdy film wyświetlany w Fenixie. Gdy jakiś obraz go zainteresuje, siada chętnie na dużej sali, zwykle w 9 rzędzie, który sobie upodobał, bo wtedy większość widzów ma za sobą i może się skoncentrować na tym, co na ekranie. Wyciszyć, patrzeć, przeżywać sztukę w czystej postaci...
------
Dziś Stelmaszewski jest kinooperatorem w ŁOK, Malangiewicz tym domem kultury kieruje. Heinze zbiera od lat znakomite opinie jako nauczyciel. Wiśniewski potrafił zafascynować licealistów światem filozofii, potem był przewodniczącym Rady Miejskiej i dyrektorem Łódzkiego Domu Kultury, jest wiceburmistrzem. Marcin Kosiorek dzierży od dwóch kadencji władzę starosty, chwile wyciszenia znajduje na rekolekcjach w ciszy u kamedułów. Michalak należał do najbliższych współpracowników poprzedniego marszałka województwa, dziś szefuje wydziałowi edukacji w starostwie.
Nie wszyscy się lubią, ale o kinie każdy rozmawia chętnie. Życie bowiem pisze różne scenariusze, może bez namiętnych dyskusji o świecie na kanwie zapadających w pamięć obrazów, ich drogi życiowe byłyby inne?
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz