Zamknij
Wojciech Pietrzak w gabinecie

Stworzył pod Łowiczem mały Wimbledon. Wojciech Pietrzak – nie tylko lekarz

Katarzyna Waligórska 12:50, 04.01.2024 Aktualizacja: 15:37, 04.01.2024

Stworzył pod Łowiczem mały Wimbledon.  Wojciech Pietrzak – nie tylko lekarz

Łowiczanin Roku 2023 jest człowiekiem niezwykłej pasji i ogromnej pracowitości. Z pasją leczy ludzi, ale z pasją też od lat gra w tenisa, wywalczył tytuły tenisowego mistrza świata lekarzy w singlu i w deblu, a w Michałówku pod Łowiczem stworzył w ciągu minionych lat, własnymi siłami, bez jakichkolwiek dotacji, kompleks trawiastych kortów znakomitej klasy, na których przed zmaganiami na turnieju w Wimbledonie trenuje czołówka polskiego tenisa, z Igą Swiątek włącznie. Poznajcie Wojciecha Pietrzaka.

– Dobry lekarz musi mieć jakąś pasję. Jak nie ma, to nie powinien być lekarzem – jest przekonana jego żona, Renata Obrębska-Pietrzak, renomowana dentystka. – Proszę zobaczyć: Krzysztof Michalak gra w brydża, Dariusz Trepto jeździ na motocyklu, Bolesław Sawicki pisze wiersze i biega maratony, Zbigniew Kostrzewa także tworzy opowiadania… Mój Wojtek nie jest wyjątkiem – mówi, ale widać, że dokonania męża docenia.

W domu – znaczy: w Nieborowie

Wojciech Pietrzak urodził się w Łowiczu 17 września roku 1960, jego rodzice mieszkali w Nieborowie, w domu położonym niemal naprzeciwko głównego wejścia na teren pałacu, w tzw. Kaffeenhausie Ogińskiego, który to gmach kiedyś był pocztą konną. Tam rodzice mieli pokój z kuchnią, ogromne pomieszczenia o dużej wysokości, z piecem kaflowym w środku. Jak na dzisiejsze czasy warunki były prymitywne, ale Pietrzak nie wspomina źle tego okresu pierwszych piętnastu lat swego życia.

Jego mama, Stanisława z domu Wolder, była pielęgniarką w ośrodku zdrowia w Nieborowie. Pochodzi z Kieleckiego, z małej wsi pod Radoszycami, kształciła się w Łodzi w szkole pielęgniarskiej, dostała nakaz pracy do szpitala w Łowiczu, potem została skierowana do ośrodka w Nieborowie. Ojciec w tym samym czasie pracował jako księgowy w GS-ie w Nieborowie, dokąd dojeżdżał na rowerze z Zawad pod Łowiczem, gdzie mieszkał. Rodzice poznali się w Nieborowie, na zabawie.

Mama była dobrą pielęgniarką, oddaną ludziom, wśród których pracowała. Miała rower, na którym jeździła po wsiach, by np. robić zastrzyki. – Warunki były wtedy rzeczywiście prymitywne – wspomina Wojciech Pietrzak. – Rower, a zimą kożuch i przez zaspy chodziła do pacjentów…

Po pewnym czasie kupiła sobie motorower, na którym młody Wojtek i jego o 4 lata młodszy brat Mariusz lubili jeździć.

Wcześniej, zanim poszedł do szkoły w Nieborowie, chodził do przedszkola mieszczącego się w tym samym budynku, w którym mieszkali. Zresztą w tym budynku była też poczta, ośrodek zdrowia, zlewnia mleka i posterunek milicji z aresztem.

– Przedszkole to jest jedyne miejsce w czasie mojej nauki, w którym chodziłem na wagary – wspomina. Istotnie, trudno było go tam odprowadzać, sam przechodził przez podwórze – ale gdy stwierdzał, że w przedszkolu może być za nudno, to chodził do pałacowego parku, czasem pływał łódką po stawie.

Wtedy, jak wspomina, był w parku tylko jeden strażnik na zmianie, a oni, chłopcy z okolicy, mieli wytrychy od kłódek w ogrodzeniu i nikt ich specjalnie nie gonił. Bawili się w chowanego na terenie parku i w tamtejszych zabudowaniach, które były w stanie dużo gorszym niż obecnie, niektóre prawie w ruinie.

Zimą notorycznie grali w hokeja na parkowym stawie lub na kanale. – Na kanale było o tyle dobrze, że tam po remoncie pałacu w roku 1968 były już zainstalowane lampy, które oświetlały alejki i jednocześnie kanał, więc można było grać wieczorem. Nikt nas specjalnie nie przeganiał – wspomina.  – A poza tym strażnicy nas znali, to byli sąsiedzi, mieszkali 100 metrów ode mnie, więc dobrze wiedzieli, kto tam biega.

Zimą do szkoły jeździł na łyżwach, wzdłuż rzeczki równoległej do drogi. Teraz jest to ledwie widoczny rów, ale pół wieku temu rzeczka ta potrafiła wylewać, a że temperatury były ujemne, więc można było po niej jechać na łyżwach w zasadzie do Bednar. – Jeżdżenie na łyżwach do szkoły było rzeczą normalną.

– Zimą regularnie rozgrywaliśmy mecze, jeździliśmy do Piasków na mecze, oni przyjeżdżali do nas. Bez przerwy była jazda na łyżwach i gra w hokeja, z różnymi drużynami z okolicznych wsi. To praktycznie była liga. No ale klimat był zdecydowanie inny… Pługi odśnieżały drogi.

Latem jeździł do szkoły na rowerze lub na wrotkach, bo rolek wtedy nie było. Ocenia, że po prostu sama odległość do szkoły zmuszała do dużej aktywności. Ta aktywność nie słabła po powrocie do domu, obok parku był jeszcze przydomowy ogródek.

Ale magnesem przyciągającym uwagę był przede wszystkim pałac. – Był wtedy w remoncie, pamiętam, że chodziliśmy i oglądaliśmy jak ten remont przebiega, jak pracowali złotnicy… Pamięta, jak spotykał znanych ludzi goszczących w Domu Pracy Twórczej, jego mama robiła zastrzyki  Marii Dąbrowskiej, czego pamiątką są Noce i dnie z dedykacją, Pietrzak ma też egzemplarz Elementarza Mariana Falskiego z dedykacją.

Zainteresowanie tym, co się działo w pałacu zostało mu do dziś.

Ręce do pracy

Słowo „zainteresowanie” wydaje się też być kluczem do zrozumienia niezwykłej pracowitości Wojciecha Pietrzaka. On sam mówi o tym wprost.

– Ja się biorę do roboty tylko wtedy, kiedy mnie to interesuje, kiedy mam jakiś cel. Bo gdy mam wykonać jakąś pracę z przydziału, to robię to niechętnie. Pracuję wtedy, kiedy jestem do czegoś zapalony, z natury jestem leniwy, ale jak widzę jakiś cel, to będę pracował. To się nawet przekłada na sport: jestem w stanie się zmusić do treningu, którego mi się nie chce, ale wiem, że jest potrzebny.

Szkoła

W szkole podstawowej był dobrym uczniem, choć nie wybitnym, w liceum w Łowiczu, wówczas jedynym, które było dlań oczywistym wyborem, bo w międzyczasie przeprowadzili się do Łowicza na os. Starzyńskiego – byłem uczniem trochę słabszym. Ale tylko do trzeciej klasy, kiedy to stwierdził, że pójdzie na medycynę. Jako dziecko interesował się historią, myślał o archeologii, historią amatorsko zajmuje się do dziś. Mimo to podjął decyzję, że będzie startował na medycynę.

Czy wpływ na to miał zawód i postawa mamy? – Była pielęgniarką, zawsze miałem kontakt z  chorymi, bo żeby przejść do łazienki, to jako dziecko musiałem przejść przez korytarz będący poczekalnią. Dużo też czasu spędzałem w gabinecie lekarskim u matki, bo tam był mikroskop, bo wtedy mikrolaboratorium było w ośrodku zdrowia, morfologię robiła pielęgniarka. Więc ja już miałem kontakt z czymś takim jak ciśnieniomierze, słuchawki, mikroskop, odczynniki – poruszałem się w tym. Lusterko laryngologiczne kiedyś potłukłem lekarzowi – wspomina ze śmiechem.

Był w liceum w klasie biologiczno-chemicznej, miał bardzo pracowite koleżanki, w tym swą dzisiejszą żonę, ale gdy sam wziął się do pracy, to na tyle intensywnie, że z dostaniem się na studia nie miał żadnych problemów. A do wszystkich swoich nauczycieli, tak ze szkoły podstawowej jak i ze średniej, ma do dziś ogromny szacunek.

Studia

Na studia wybrał Łódz, nie zależało mu na innym miejscu, ważne było, by się dostać. Jak wielu studentów, zaczynając nie miał sprecyzowanego poglądu na to, jakiej specjalizacji lekarzem chciałby zostać.

Studia były trudne i męczące, a że bardzo chciał je skończyć, więc z początku mniej myślał – w przeciwieństwie do czasów licealnych – o rozrywkach sportowych. Przez pierwsze dwa lata studiów praktycznie przestał grać w tenisa, który spodobał mu się w czasach licealnych, bo nie miałem na to czasu. Po pierwszym roku studiów zaczął jeździć konno – bo kolega zaprosił go na jeździecki obóz pod Poznaniem. – To były wakacje, miałem zdane wszystkie egzaminy, to miałem spokój – wspomina. – Ale generalnie w czasie roku zajmowałem się nauką, w tenisa nie grałem.

To się zmieniło dopiero na czwartym roku.

Wspomnienie sprzed lat. Miłość do koni pozostała do dziś.

Interna

Zapytany dlaczego zdecydował się jako specjalizację wybrać internę odpowiada, że zawsze  pociągały go rzeczy ogólne, nie jest zwolennikiem wąskich specjalizacji. – Ja na wszystko staram się patrzeć szeroko, to nie dotyczy tylko medycyny, lecz w ogóle moich działań. Uważam, że nie mam wybitnych zdolności, ale jestem w stanie powiązać wiedzę z kilku dziedzin, wykorzystać ogólną wiedzę, żeby zadziałać punktowo. Interna jest interdyscyplinarna  i to mi odpowiadało.

Czy dziś wybrałby specjalizację lekarza rodzinnego, który taki właśnie, interdyscyplinarny, powinien być? Odpowiada, że nie. Nie identyfikuje się do końca z lekarzem rodzinnym, uznaje się za lekarza chorób wewnętrznych. Choć przecież pełni właśnie funkcję lekarza rodzinnego i jego rolę w systemie opieki zdrowotnej bardzo docenia. Przyznaje, że praca lekarz rodzinnego ma wiele zalet, przede wszystkim lekarz rodzinny może dobrze służyć pacjentom, bo ich zna. – Ja wiem więcej niż choremu się wydaje. Bo go widzę na ulicy, mogę zauważyć, że schudł, wiem coś o nim od sąsiadów, znam jego historię choroby, widziałem go już wiele razy osobiście… – Zdarza mi się, że powiem spotkanemu gdzieś pacjentowi, którego widok mnie zaniepokoił: – Wie pan, niech pan do mnie przyjdzie…

Szpital na Ułańskiej

Ale jego własna przychodnia przy ul. Ułańskiej to późniejsze czasy. Najpierw był szpital. Łowicki – bo tu, na oddział wewnętrzny, trafił od razu po studiach, w roku 1986. Trzy lata później miał już pierwszy stopień specjalizacji, zresztą jej drugi stopień także zdobył szybko.

Pracę na oddziale bardzo lubił. Częściowo dlatego, że szybciej i bardziej spektakularnie widzi się tam efekty leczenia niż pracując w przychodni. – Tam, gdzie są ostre stany, są i natychmiastowe sukcesy – mówi. – Przychodził chory z obrzękiem płuc, no to był uzdrowiony za dwa dni i nic mu nie było.  W POZ tego nie ma. Leczony w POZ na cukrzycę może będzie miał wydłużone życie o 5 lat, ale tego nikt, w tym i on sam, nie jest w stanie stwierdzić. Tylko statystyka pokazuje, że jak by się nie leczył, to by żył krócej.

Choć i w POZ bywa, że trzeba się spieszyć. – Lekarz POZ musi wykryć stan nagły, np. że ktoś ma pękniętego tętniaka, co natychmiast wymaga interwencji szpitalnej – mówi Wojciech Pietrzak. – Druga sprawa to  nie przeoczyć nowotworu, bo to ma znaczenie teraz, a nie za rok. To są kluczowe działania POZ – nie przeoczyć stanu nagłego i nie przeoczyć choroby nowotworowej.

Uważa on, iż generalnie POZ jest niedoceniany, bo Polacy uwielbiają leczyć się u specjalisty – co jego zdaniem w 90 procentach jest zbędne. – Dlatego są wszędzie kolejki, ale to już jest sprawa na reformę służby zdrowia – ocenia.

Pietrzak cenił sobie pracę na oddziale wewnętrznym łowickiego szpitala także i dlatego, że pracował w gronie bardzo dobrych kolegów i koleżanek lekarzy. Andrzej Sobieraj, Ewa Wnuk, Iwona Olejniczak, Wanda Demczuk, Bolesław Sawicki, Paweł Plesiński – wszyscy byli z oddziału wewnętrznego i teraz niemal wszyscy pracują w POZ.

– Bardzo sobie chwaliłem pracę z nimi, między kolegami była dobra współpraca, ordynator Witold Morawski trzymał wszystko silną ręką, ale był autorytetem i sprawiał, że panował tu mentalny porządek. Każdy wiedział co ma robić. Na dyżurach była praca samodzielna, ewentualnie po konsultacji telefonicznej – co się zdarzało często, ale zwykle to potwierdzało postępowanie. Wtedy lekarzy było mało, więc praca była dosyć samodzielna.

Pietrzak nie ukrywa też, że była ta praca mniej sformalizowana niż obecnie, mniej obciążona biurokracją. Pracował też przez kilka lat w obsadzie karetki pogotowia – co przynosiło kolejne doświadczenia.

Własna przychodnia

Na oddziale pracował 14 lat, był zadowolony. Dlaczego więc w 1999 roku zdecydował się odejść i założyć własny NZOZ?

Powodów było kilka. Po pierwsze ktoś już – konkretnie dr Sylwester Tworek – przetarł szlaki i wiadomo było, że to się dobrze spina finansowo. Po drugie był nacisk żeby to tworzyć, zresztą Łowicz był jednym z pierwszych miejsc, gdzie NZOZ-y powstały. Po trzecie namówił go do tego brat Mariusz, też lekarz. – Powiedział, że on jako pediatra i ja internista razem damy sobie radę. Myślałem, że tam nie będzie wielkiej pracy, nie będzie wielkich dochodów, ale będę miał trochę świętego spokoju, i zobaczę…  A wykańczały mnie już dyżury.

– I tu się trochę pomyliłem – śmieje się, bo z każdym rokiem się ta ilość pracy wzrastała.

Przy czym Wojciech Pietrzak podkreśla, że chęć stworzenia własnej przychodni wynikała także z przekonania, że to może być coś ciekawego. – Na pewno na decyzję miało wpływ to, że ja z matką jeździłem na te zastrzyki, furmanką czy taksówką – więc miałem kontakt z chorym od dziecka.

– I nadal medycyna jest dla mnie ciekawa – kontynuuje. – Bo wśród pięćdziesięciu chorych, co danego dnia przyjdą, jeden będzie poważnie chory – i cała rzecz w tym, żeby tego człowieka wychwycić.

Wojciech Pietrzak planował także specjalizację z diabetologii. Zrezygnował gdy się przeniósł do NZOZ. Nie był już w stanie tego pociągnąć. Ale wielu pacjentów z poradni diabetologicznej publicznego ZOZ, którą prowadził na Starym Rynku, leczy nadal u siebie w przychodni.

Mały gabinet dr Pietrzaka w przychodni "Medyk" znany jest tysiącom łowiczan.

Jesteśmy lekarzami, to zobowiązuje

W czasie pandemii NZOZ Medyk Wojciecha Pietrzaka, w odróżnieniu od wielu innych, działał nieprzerwanie. – Ja przyjmowałem chorych, moi lekarze też – przyznaje.

I było tak, mimo iż gdy wkroczyły szczepienia, to on sam i dr Marzena Bąbińska pracująca u niego, zostali zaszczepieni jako ostatni w ogóle. – Ja się tam zapisałem, ale jak wszystkich znajomych zaszczepili i ich rodziny, to dla nas już szczepionek nie było – wspomina z odcieniem goryczy w głosie. – I w sprawie Marzenki interweniowałem nawet, bo zgroza: jedyna osoba, która tutaj przyjmuje chorych, jest niezaszczepiona!

– Gdy się Covid zaczął po prostu pracowaliśmy normalnie – wspomina Renata Obrębska-Pietrzak. – Wojtek ani jednego dnia w domu nie przesiedział. Nie wiem czy się bał czy nie, miał maskę, prał sobie ubrania. A dlaczego to robił? Jesteśmy lekarzami, to jest takie oczywiste, nie można się zamknąć w domu gdy ktoś potrzebuje pomocy. To dla nas było normalne. Nie mieliśmy wewnętrznego strachu. Jesteśmy tyle lat lekarzami, człowiek tyle tych infekcji przeżył... Ja nie pracowałam tylko przez tydzień bądź dwa, Wojtek pracował cały czas. 

Zresztą sam Wojciech Pietrzak czas covidu wspomina nieciekawie także i z innego powodu: – Miałem naciski osób, które za ciężkie pieniądze chciały się zaszczepić, i naciski osób, które za ciężkie pieniądze chciały mieć zaświadczenie o szczepieniu…

7,5 tysiąca pacjentów

W NZOZ Medyk jest 7,5 tysiąca zapisanych pacjentów i czterech lekarzy: on i jego brat, wspomniana Marzena Bąbińska i Sławomir Gajda. To są, zdaniem Wojciecha Pietrzaka, adekwatne ilości. Za czasów publicznej przychodni POZ przychodziło do niej dziennie po 150 osób na 30 tysięcy mieszkańców, podczas gdy obecnie np. do jego NZOZ przychodzi 200 osób dziennie na 7,5 tysiąca zapisanych.

Zapytany z czego bierze się ta częstotliwość wizyt pacjentów u lekarzy, odpowiada, że z dostępności badań i świadomości, że warto się badać. I z rozwoju profilaktyki. Dzięki temu mimo wszystko poziom zdrowotny się podnosi, ludzie żyją coraz dłużej.

– Uważam, że mąż jest dobrym lekarzem, ma opinię dobrego diagnosty, myślę, że ma swój dobry, chłopski rozum, potrafi odsiać informacje nieistotne od ważnych. Myślę, że dużo mu dał czas pracy w pogotowiu, na oddziale, na komisji wojskowej potem w poradni diabetologicznej – i nadal cały czas się szkoli. Nie roztkliwia się gdzie nie potrzeba, ale gdzie potrzeba, wykazuje empatię – mówi Renata Obrębska-Pietrzak. - Przeżywa sprawy swoich pacjentów, rozmawiamy w domu o pracy, dzieli się tym, co go poruszyło – dodaje. 

Żona podkreśla, że Wojciech Pietrzak jest bardzo dumny ze swoich synów, cieszy się, że są lekarzami. – Tę drogę sami wybrali, nikt z nas na to nie naciskał. Ale wychowani byli niemal w gabinecie, w szpitalu, przy stole rozmawiało się o chorobach, o cierpieniu, o śmierci... 

Tenis

Wojciech Pietrzak to nie tylko lekarz. To także mistrz świata lekarzy w tenisie ziemnym – i to wielokrotny, tak w singlu jak i w deblu. Skąd ten tenis?

Grać zaczął na kortach przy Syntexie w Łowiczu w wieku 16 lat – co on ocenia jako późny start. Gdy się sprowadził do Łowicza, prowadzony był właśnie przez Ryszarda Gardenera nabór do szkółki tenisowej. Przyjmowano dzieci z piątej klasy – a on był wtedy w ósmej. W tej szkółce uczył się grać jego brat, a on chodził tam, patrzył jak grają, brał rakietę i grał o ściankę. I po roku ich grania, na jakimś turnieju, wszystkich ich ograł. Wtedy Gardener powiedział, że może trenować. Zimą grywali w sali gimnastycznej technikum na Podrzecznej.

Od tej chwili, z przerwą na studia, miał właściwie stały kontakt z tenisem, a na dobre zaczął ostro trenować, gdy kilka lat po studiach spotkał na wakacjach kolegę ze studiów Andrzeja Jasińskiego, wybitnego tenisistę, który go namówił do wystąpienia w turnieju amatorskim tenisa dla lekarzy. To były drugie mistrzostwa Polski lekarzy, w 1992 roku w Olsztynie.

Od tego czasu bardzo się wciągnął w grę. – Zacząłem biegać, poprawiać się kondycyjnie, bo chciałem wygrywać – to było główną moją motywacją, bo wielkiej przyjemności z odbijania to ja nie mam, ja chciałem i chcę wygrywać – przyznaje.

Michałówek

Początek startów w zmaganiach o prymat wśród medyków zbiegł się z pierwszymi latami budowy i eksploatacji jego pierwszego własnego kortu na działce w Michałówku.

Michałówek znał już wcześniej, bo jeździł tam konno, po wspomnianym obozie studenckim pod Poznaniem, na koniach z pałacu w Nieborowie. Pod koniec lat 80. wspólnie z Andrzejem Biernackim kupili na licytacji opuszczone gospodarstwo w tymże Michałówku, podzielili grunt – on z żoną wzięli 2,5 ha, sąsiad tyle samo, wybudowali letniskowe domki – a Pietrzak krótko potem zaczął budować dla siebie kort.  

– Bardzo się cieszę, że ma swoje pasje i ja to popieram. Nigdy nie zawala pracy przez swe pasje. Choć przyznam, że gdy budowaliśmy dom w Michałówku a on równolegle budował kort, to nie byłam zadowolona. Bo to wszystko była jego praca – nie ukrywa Renata Obrębska-Pietrzak.

Był to kort ziemny. Pietrzak musiał najpierw wyrównać ziemię, rozrzucić żużel, który był warstwą podkładową pod mączkę ceglaną, walec do tego żużla pożyczył z muzeum w Nieborowie, krawężniki kupił w SiB-ie. Szwagier, budowlaniec, Arkadiusz Obrębski mu pomagał, Marek Krajewski dał mu słupki po jakimś demontażu u siebie, na nich rozciągnął siatkę. Pietrzak przywoził mączkę ceglaną z cegielni na Chełmońskiego w Łowiczu, ubijał ją walcem, który użyczył mu Wojciech Urbanek, ówczesny prezes Pelikana, potem musiał dosypywać lepszej mączki, bo nawierzchnia była kiepskiej jakości, ale coraz to ulepszał obiekt, ucząc się na swych własnych błędach, dopytując, podglądając – i pracując siłą własnych rąk i za swoje pieniądze.

– Ostatecznie ten kort został zrobiony całkowicie systemem gospodarczym. I zaczął się sprawdzać, bo ja wtedy intensywnie grałem – wspomina. I tak jest po dziś dzień. Drzewa, które go ocieniają, Pietrzak sam sadził 30 lat temu.

Ten pierwszy ceglany kort jest dobrze znany wszystkim amatorom tenisa ziemnego w Łowiczu i okolicy. Najczęściej Pietrzak gra tam z Waldemarem Żemło, Andrzejem Biernackim, Krzysztofem Gajdą, Stanisławem, Marcinem i Kubą Dańczakami, wreszcie ze swoimi synami: Mikołajem, Jędrkiem i Kubą.

Wojciech Pietrzak uważa, że decyzja o budowie kortu była strzałem w dziesiątkę, bo jest on do dziś intensywnie wykorzystywany. Ma teraz sztuczne oświetlenie, można więc grać na nim także wieczorami.

Iga Świątek czterokrotnie doceniała korty Wojciecha Pietrzaka w Michałówku, trenując tutaj.

Po całym świecie

Rozpoczęta w 1992 roku kariera Wojciecha Pietrzaka na mistrzostwach Polski i świata lekarzy tenisistów trwa do tej pory – to samo jest już ewenementem. Ile zdobył medali w mistrzostwach kraju – nie potrafi już zliczyć, jest ich bez liku w Michałówku i w domowej szafie, którą żona nazywa kapliczką. Dla nas przygotował jednak Pietrzak zestawienie z Mistrzostw Świata. Zdobył na nich łącznie, w singlu i w deblu, 5 złotych, 7 srebrnych i 10 brązowych medali.  Największy triumf odniósł w roku 2013 w Jurmali na Łotwie, gdzie triumfował tak w singlu jak i w deblu z Marcinem Wrońskim. W roku minionym, 2023, tak się składa, że także w Jurmali, był trzeci w grze pojedynczej i drugi w deblu z Arturem Ferencem.

W Polsce w singlu wygrywał co najmniej 5 razy na kortach otwartych i wiele razy w halowych – sam twierdzi, że w hali gra bardzo dobrze.

Oczywiście, dawniej grał w młodszych grupach wiekowych. Natomiast jeśli chodzi o debel, to  do dzisiaj gra w kategorii open, co też jest jakimś ewenementem, bo kilku jego poprzednich partnerów już dawno przeszło do kolejnych grup wiekowych, a on zmienia kortowego partnera na coraz nowego i ciągle utrzymuje się w kategorii otwartej, mimo swojego wieku. Zauważa więc ze śmiechem, że jest bardzo mało prawdopodobne, żeby ktoś wygrał już kiedykolwiek więcej mistrzostw Polski w deblu niż on. On na pewno ma tytułów deblowych kilkanaście – a tajemnicą tych sukcesów jest ogólne wytrenowanie, które sprawia, że ma mało kontuzji bądź wcale.

 Na mistrzostwach świata lekarzy grał 10 razy: dwa razy Czechy, dwa razy Litwa, Łotwa, Bali, San Diego, Chorwacja. Po raz pierwszy wygrał w 2007 w San Diego – w debla, z Markiem Pudełko, onkologiem z Wrocławia. To był dla niego dobry turniej, bo w singla był trzeci, no i wtedy zdobyłem w ogóle pierwszy medal na mistrzostwach świata. Pamięta do dziś jak rakieta mu drżała w ręku gdy serwował piłkę meczową – dziś takie sytuacje nie powodują już u niego takiego napięcia, uważa się za doświadczonego zawodnika.

Jako jeden ze swych najlepszych meczów wspomina zwycięstwo w 2013 roku w Jurmali, gdy przegrał gładko w pierwszym secie, drugiego wygrał, przegrywał 7:4 w super tie-breaku i doprowadził do zwycięstwa 10:8.  – Wszystko wtedy przemyślałem, do końca, jak zagrać, i wprowadziłem te wszystkie zagrania, jakie planowałem – jest w stanie odtworzyć w pamięci  tamte wydarzenia.

Mistrzostwa świata lekarzy są imprezą licznie obsadzoną, zwykle startuje w nich około 200 zawodników, z tym, że w kilku kategoriach wiekowych, przy czym kategorie 50+ i 60 + są najbardziej obsadzone. – Młodsi nie mają czasu, robią specjalizacje … – wyjaśnia Wojciech Pietrzak.

– Jeżdżę z nim czasami na te turnieje, on zawsze mnie prosi – mówi żona.

Każdy z tych wyjazdów to dla łowickiego lekarza nie tylko wyzwanie, by wygrywać, ale i okazja do podpatrywania jak są zbudowane i jak pielęgnowane korty.

Triumf na Mistrzostwach Świata Lekarzy w Tenisie w 2013 roku w Jurmali na Łotwie.

Zielona nawierzchnia

Bo u niego, w Michałówku, od kilku lat przybyło kortów. Obok pierwszego, ceglanego, powstały trawiaste – i to aż osiem.

– Znudziło mi się trochę granie na ziemi – opowiada o genezie ich powstania. – Andrzej miał słupki do kortów trawiastych , myślał o budowie własnego kortu trawiastego, a ja pomyślałem, że jeśli będziemy na nim intensywnie grać to trawa się szybko wytrze, więc warto byłoby mieć drugi.

I zaczął budować drugi u siebie. Ponownie własnymi siłami i prostymi środkami. Był rok 2016. Pietrzak wspomina, że nie miał wielkiego pojęcia o budowie tych kortów, ale doszedł do wniosku, że aby piłka się dobrze odbijała istotna jest twardość podłoża, bo wysokość kozła piłki bardziej od niej zależy niż od wysokości trawy – więc uznał, że do ziemi trzeba będzie dodać trochę gliny. Poczynił próby i stwierdził, że powinno być 20% gliny. I potem, za 2-3 lata przeczytał gdzieś, że skład podłoża na kortach na Wimbledonie jest prawie identyczny: 25% gliny. – O 5% się pomyliłem – mówi z satysfakcją.

Nie ukrywa przy tym, że stworzenie dobrego kortu trawiastego jest trudne: Gleba, w której rośnie trawa, nie może być dla tej trawy komfortowa, bo jak by taką była, to by się piłka nie odbijała. – To jest właśnie ten problem, że albo to będzie dobrze wyglądać i się na tym nie da grać, albo będzie się dało grać, a wygląda licho – opowiada. Dlatego istotne jest na kiedy ma być kort przygotowany, by odpowiednio przygotować procedury wysypywania nawozów, podlewania i wałowania. Pietrzak wałuje kort trzy razy w tygodniu, na Wimbledonie robią to nawet codziennie. A koszenie trawy musi być przeprowadzane na wysokość ok. 8 mm i bardzo często – dzięki czemu praktycznie nie ma pozostałości po koszeniu.

Teren pod trawą został zdrenowany i pokryty siatką zabezpieczającą przez kretami. Każdy kort ma zraszacze.  Do tej wody dodawane są substancje zapobiegające rozrastaniu się w trawie niechcianych roślin. A elektryczny pastuch chroni korty przed wtargnięciem dzikich zwierząt.

Murki grodzące i piwniczkę, w której są pompy do zraszaczy, wybudował Pietrzak z rudy darniowej, występującej u niego na łąkach. 

Cały proces przygotowania kortu do gry w danym dniu trwa kilka godzin: godzina koszenia, godzina wałowania, godzina malowania linii, potem te linie muszą jeszcze wyschnąć. Więc bardzo dużo pracy – a efekt? Różnie oceniany. Wielu zawodników docenia grę na trawie, ale jest grupa, która tej nawierzchni nie lubi, bo jest trudna, trudniejsza od ziemnej czy sztucznej Pietrzak osobiści grę na trawie lubi. 

Pierwsza była Magda Fręch

W Polsce jest nieco prywatnych kortów trawiastych, ale miejsca, o których można powiedzieć, że są ośrodkami gry na tej nawierzchni są tylko trzy, przy czym Michałówek jest największy i mimo, że tak niedawno stworzony, już ma najwyższą renomę.

Bowiem Wojciech Pietrzak nie poprzestał na jednym korcie trawiastym, tym, o którym mówi, że obecnie jest kortem centralnym.  O tym, jak doszło do tego, że teraz jest tych kortów osiem, tak opowiada:

– Jak zaczęliśmy grać na trawie i okazało się, że gra się dobrze, że nawierzchnia jest dobra, pojawiła się pierwsza zawodniczka Magda Fręch, która się przygotowywała do Wimbledonu. Znam jej trenera, bo trenował moich chłopców i sędziował turnieje lekarzy. On wiedział, że u mnie powstał ten kort i zapytał czy ona mogłaby tu się przygotowywać. Zgodziłem się. Przyjechała, zaczęła grać i wtedy nastąpiło coś takiego, że środowisko tenisowe to miejsce odkryło.

Z Igą Świątek i Magdą Fręch na korcie w Michałówku.

Telefony z PZT 

Po tej pierwszej próbie – z udziałem bądź co bądź mistrzyni Polski – rozdzwoniły się telefony od Polskiego Związku Tenisowego, na początek z pytaniem czy mogą się tutaj przygotować juniorzy. Pietrzak nie odmówił. Grał tu więc Kamil Majchrzak i wtedy też po raz pierwszy przyjechała Iga Świątek ze Stefanią Rogozińską – to był 2018 rok.

A potem Pietrzak zorganizował turniej lekarzy, na który potrzebował trzy korty – więc je szybko zbudował. I poczynił krok dalej: nawiązał stałą współpracę z PZT, która owocuje tym, że w Michałówku organizowane są turnieje, a opłaty za korzystanie z kortów umożliwiają Pietrzakowi zatrudnienie w sezonie dwóch pracowników, do pielęgnacji nawierzchni. Sam nie byłby już w stanie temu podołać – bo co innego jeden kort, co innego cztery, a co innego osiem – a taki jest stan na dziś.

Ta liczba kortów umożliwia organizowanie na nich dorocznych międzynarodowych turniejów juniorskich ITF. Pierwszy taki odbył się tu w 20129 roku. Gromadzą one ponad stu zawodników.

– Gdy organizował pierwszy turniej to – mam wrażenie – przeliczył się z siłami i gdyby mu Kuba z Jędrkiem nie pomogli, nie dałby rady, oni wzięli na siebie ogromną część pracy – opowiada żona. 

Przyjeżdżają przyszli mistrzowie

W roku 2022 i 2023 odbyły się na świecie tylko trzy takie turnieje – w Roehampton w południowym Londynie i w Nottingham w Anglii – oraz w Michałówku właśnie.  Choć z tych trzech Michałówek jest najniżej klasyfikowany (PZT nie jest krezusem), to Wojciech Pietrzak wskazuje, że zgłaszają się nań i tak najlepsi zawodnicy z całego świata. W roku 2023 było 380 zgłoszeń z całego świata, ale grać mogą tylko 124 osoby. O tym, kto może wystąpić decyduje miejsce w rankingu, więc zajmują miejsce ci, co w zasadzie nie powinni grać w tym turnieju, bo oni zdobędą tu mało punktów, ale i tak chcą – bo grają potem na Wimbledonie.

Polski Związek Tenisowy wynajmuje korty na turniej, ich gospodarz jest współorganizatorem, ale wszystkie sprawy organizacyjne związane z sędziami, umiejscowieniem zawodników itp. bierze na siebie inna łowiczanka z pochodzenia, Aneta Budzałek, córka byłego burmistrza Łowicza Ryszarda Budzałka, zajmująca się w PZT tenisem juniorskim

– Ja zajmuję się tylko i wyłącznie sprawami trawy. I tym, żeby na parkingu kałuży nie było – śmieje się Wojciech Pietrzak. Miejsca na parking użycza na sąsiedniej działce Krzysztof Gajda.

Siła własnych doświadczeń

W czym tkwi tajemnica jakości kortów w Michałówku, tak wysokiej, że PZT i polscy tenisiści ją doceniają i tu trenują? Sama Iga Świątek szlifowała tu formę już cztery razy.

– Ja nie powielam tego, co oni robią w Anglii, bo oni są w innych warunkach klimatycznych – mówi Pietrzak. On eksperymentuje – czasem ku powątpiewaniu fachowców od trawników – ale z sukcesem.  Zasadniczo sam się dopracowuje i technologii, i receptury nawożenia. – Receptury i technologie sprawdzone w Anglii są za drogie, żeby to wdrożyć – mówi bez ogródek.

Ale nie tylko znakomicie przygotowana trawa przyciąga do Michałówka polską elitę tenisową. Oczywiście, jakość kortów jest warunkiem koniecznym, ale liczy się także atmosfera kontaktu z przyrodą, spartańskich, choć przecież zapewniających to, co niezbędne warunków sanitarnych, możliwość nawet przenocowania tuż przy korcie – tych miejsc jest bardzo mało, ale Świątek już w Michałówku spała.

– Ona mogłaby korzystać z treningów w renomowanych klubach w Anglii, ale tam wpadłaby pod prysznic zobowiązań marketingowych. A do mnie to ona przyjedzie w 45 minut od taty z Raszyna, powie, że będzie na korcie od tej do tej godziny, będzie robić co chce, boso chodzić po trawie... i nie ma żadnego kibica. Ma jakieś psychiczne korzyści. I zwykle po tym Michałówku wygrywała – zauważa Pietrzak.

– Może właśnie dlatego zawodnicy lubią tu przyjeżdżać, że u nas jest tak skromnie i normalnie? – potwierdza tę intuicję Renata Obrębska-Pietrzak.

Iga Świątek była juniorką, gdy tu ćwiczyła. Pietrzak lubi organizować turnieje juniorskie  ITF (były trzy) i dziecięce, do lat 10 (do tej pory dwa) bo wie, i widzi to po latach, że z tych malców wyrastają potem topowi zawodnicy.

W 2024 roku ITF będzie zorganizowany w Michałówku w ostatni tydzień czerwca, 14 lipca  będą tu Mistrzostwa Polski Lekarzy, a turniej 10-latków w sierpniu. Będzie chyba także Mistrzostwa Polski Amatorów na trawie. Michałówek żyje.

 Na nieprzetartych szlakach

 Łowiczanin Roku 2023 to jednak nie tylko lekarz i miłośnik tenisa. Jeździ też od lat konno, a zimą z wielkim zapałem gra w hokeja na lodzie – to zostało mu z lat dziecinnych. Nie da się już grać na stawie w Nieborowie, ale  ze swoją drużyną Koguty z Łowicza jeździ na lodowisko do Sochaczewa. – Hokej jest dla mnie najlepszą dyscypliną, bo w hokeja grałem od dziecka. I największą przyjemność mi sprawia – przyznaje.

W Kogutach grają: Marcin Bieguszewski, Michał Przybyła, Krzyszfof Gajda, Robert Markowski, Jacek Walczak, Marek Koper, Tomek Wróbel, Tomek Niedziela, Radek Niewiadomski, Marcin Węglarek i kilku młodszych wiekiem. Dwa lata temu grali w Mistrzostwach Polski Amatorów w Mszczonowie i zajęli 4 miejsce.

Oprócz tenisa i hokeja są jeszcze konie, pływanie i snowboard. – W koniach to ja nie rywalizuję, jeżdżę dla samej jazdy, a w tenisie staram się wygrywać. Tam motywacją jest to, żebym wygrał jakiś turniej, a na koniach nie chodzi o to, żebym wygrał. Jeżdżę, bo lubię – mówi.

– Nie gram w tenisa non stop, a sprawność ogólną utrzymuję innymi dyscyplinami – zdradza. – Na przykład jeżdżąc na snowboardzie obciążam inne mięśnie, grając w hokeja jestem trochę narażony na kontuzje, ale utrzymuję kondycję, jeżdżąc konno poprawiam orientację przestrzenną... Bazuję na wszechstronności. więc przerzucam te elementy uzyskane z jednej dyscypliny na drugą.

A dlaczego snowboard a nie narty? – Nie kieruję się tymi utartymi szlakami. Jak nie widzę szansy, żebym miał w czymś błysnąć, to w to nie wchodzę. Lepiej się przejść nową drogą.

To samo jest z trawiastymi kortami. Nie zrobiłbym nigdy kolejnego ośrodka tenisowego na kortach ziemnych, to by było bez sensu. A tak sprawa jest wyjątkowa, ludzie przyjeżdżają nawet z ciekawości, aby tylko zobaczyć - nie ukrywa satysfakcji z tego, co zbudował. 

 

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS

komentarz(4)

Sciema czajkiSciema czajki

0 3

Na medycynie ja sie znam . popieram te działania. Jako człowiek samuraj obywatel I artysta sztuk walki
BANZAJ

00:35, 07.01.2024
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

ŁowiczankaŁowiczanka

0 0

Wreszcie dobry wybór.A za rok P.Marzena Kozanecka-Zwierz,za to co od lat robi dla Łowicza,i za wspaniałą osobowość

23:17, 11.01.2024
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

LekarzLekarz

0 0

On to się nadaje. Jego diagnozy są nie trafione.

12:27, 15.01.2024
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

StbStb

0 0

Szkoda ze dla medycyny nic dobrego nie zrobil

07:40, 19.01.2024
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%