,,Przyjechałem do Łowicza latem 1943 r. jako komendant okręgu, tam nie mieszkali już Żydzi” –tak pisał po latach starosta niemiecki Claus Volkmann, dodając, że w swoim nowym miejscu pracy zaraz zarządził „przeczesywanie elementów zdolnych do pracy, które wałęsały się po okolicy”. Volkmann był trzecim w kolejności łowickim starostą podczas okupacji.
Kariera u Hansa Franka
Przyszedł na świat w 1913 r. w niemieckim Allenstein, czyli polskim Olsztynie na Warmii. Gdy miał szesnaście lat, wstąpił do Hitlerjugend, założył pierwszy mundur i krawat u szyi, zaś wokół ramienia opaskę ze swastyką. W 1933 r. należał już do NSDAP. Na legitymacji ze zdjęciem i pieczątką z orłem, widniał numer 2 280 558. Od listopada 1933 r. był członkiem Schutzstaffel, w skrócie: SS, „oddziału ochronny NSDAP”. Był młodym, ambitnym chłopakiem, który chciał coś osiągnąć w życiu. Podjął studia prawnicze na uniwersytetach w Tybindze, Monachium i Berlinie.
Po wybuchu II wojny światowej nie pojechał walczyć. W listopadzie 1939 r. trafił do Krakowa pod skrzydła Josefa Buehlera, który był wtedy szefem biura ,,Króla Polski”, sekretarzem stanu w rządzie generalnego gubernatora Hansa Franka. Było to dla Volkmanna pierwsza posada po ukończeniu studiów w Berlinie. Dla tak młodego człowieka było szansą, by w krótkim czasie wspiąć się na szczyty kariery, o wiele szybciej niż było to możliwe na terenie Rzeszy, gdzie awans postępował w kilku etapach. Bez karabinu też skutecznie mógł siać terror, być może nawet skuteczniej niż na froncie. Po niecałym roku pobytu na dworze ,,Króla Franka”, Volkmanna skierowano do Radzynia Podlaskiego, gdzie objął funkcję zastępcy starosty. Nie minęły dwa tygodnie, a pojawił się na tym samym stanowisku w Krasnymstawie. Po pół roku zbierania doświadczeń na urzędzie zastępcy, objął tam gabinet starosty.
Pan życia i śmierci
W Krasnymstawie żyło mu się dostatnio. Przebywający w odwiedzinach u niego kolega ze studiów Gerhard von Jordan wspominał ,,że jedzenie było obfitsze niż w Rzeszy”. Widział jego polską służbę, auta i piękne, arabskie klacze, na których urządzał przejażdżki po okolicy. Po czterech miesiącach w Krasnymstawie dostał kolejną posadę, tym razem w Kołomyi. Był jednym z pierwszych urzędników, który miał wprowadzić tam od zera nową, niemiecką administrację. Mury i słupy ogłoszeniowe w mieście pokryły afisze. Z obwieszczeń przemawiał osobiście, pisząc: „ja zarządzam”, „ja obwieszczam”, „ja wymagam”.
W Kołomyi młody prawnik III Rzeszy Claus Volkmann urządził trzy getta. Mieszkańcy miasta czasem widywali go na ulicach, zapamiętując młodego, eleganckiego mężczyznę, który chodził w nieskazitelnie czystym mundurze. Był najważniejszą osobą w powiecie, dżentelmenem z poczuciem misji, dobrze poinformowanym o wszystkim, co się dzieje. Obok podpisanych przez niego rozkazów, takich jak ten o „Noszeniu Gwiazdy Dawida – ze skutkiem natychmiastowym”, pojawiały się obwieszczenia, w których nakazywał, by Żydzi spakowali biżuterię, złoto i futra. Kosztowności mieli odnieść do starostwa. Każdego, kto odmówi, czekała śmierć. Tłum kłębił się przed urzędem. Ludzie dostawali świstki papieru, jakby pokwitowania za zrabowane kosztowności.
Volkmann spowodował likwidację niemal całej żydowskiej społeczność miasta. Wielu zginęło we wsi Szeparowcach pod Kołomyją. Niemcy wywozili do lasu tysiące ludzi, w większości Żydów, ale też Polaków. Ginęli od kul karabinowych i byli grzebani w masowych grobach. Pod jego nadzorem zamknięto 40 000 ludzi, którzy zostali poddani ciężkiej pracy, głodowi i groźbie rozstrzelania lub wywiezienia do najbliższego obozu zagłady w Bełżcu. Pierwszy transport do Bełżca odjechał już w miesiąc po utworzeniu getta. Na początku kwietnia 1942 r. do wagonów zagnano 5 tys. Żydów, dwa miesiące później kolejne 2 tys. We wrześniu wywieziono 8 tys., w październiku 4 tys.
W międzyczasie Volkmann bogacił się na ,,nazistowskim bilecie” w zamian za trzy dni „odroczenia od kary śmierci”. Jeden z ocalałych wspominał, że w mieszkaniu Volkmanna zauważył „słoiki po dżemie pełne żydowskiej biżuterii”, a obok szafę z futrami dla pani domu. Edith Hausmann, córka żydowskiego lekarza, napisze we wspomnieniach: ,,Claus usłyszał, że w jednym z domów, a był to dom mojego Ojca, pełno jest drogich mebli, porcelany i dywanów. Nie wchodził po schodach, ale gwałtownie po nich biegał. Wpadł do korytarza, po którym się rozejrzał i odebrał rodzinie wszystko, co zbierali całe życie”.
Jako łowicki starosta
W połowie 1942 r. Volkmann utracił stanowisko ,,kapitana okręgu” w Kołomyi, jak zapisano w papierach: „z powodu ewidentnej kleptomanii na stanowisku”. Został wcielony do Wehrmachtu, jednak nie zagrzał tam zbyt długo. Wkrótce dostał nową posadę, znów w administracji i znów jako starosta .W połowie 1943 r. pojawił się w Łowiczu i zaczął sumiennie wypełniać obowiązki. W swoim nowym miejscu pracy zarządził m.in. „przeczesywanie elementów zdolnych do pracy, które ,,wałęsały się po okolicy”.
Sam urządził się, jak przystało na dygnitarza III Rzeszy, w dworku niedaleko Łowicza, w miejscowości Stanisławów. Pełnił on funkcje reprezentacyjne, gdzie Volkmann przejmował swoich gości. Do pracy w Łowiczu dojeżdżał samochodem z osobistym szoferem, a w pogodne dni bryczką zaprzężoną w dwa konie. Do obowiązków służbowych podchodził gorliwie, zwykle wypełniał ustalone normy, by zgadzała się liczba osób wyznaczonych na roboty przymusowe. Starosta nie miał zamiaru tolerować tego, że ludność powiatu nie dopełniała swego obowiązku. Zwłaszcza, że Rzesza potrzebowała wsparcia przy budowie stanowisk obronnych.
W wydanym obwieszczeniu groził, że ten system będzie stosował tak długo, jak to konieczne: ,,Jak muszę stwierdzić, włóczą się stale setki ludzi bez zajęcia po ulicach miasta Łowicza. Dlatego zarządziłem, żeby przez ustawiczne kontrole policyjne i łapanki ponownie wszystkie wałęsające się na ulicy zdolne do pracy elementy były schwytane i doprowadzone do Małszyc. Ten stan rzeczy winna sobie jednakże ludność miasta przypisać sama. Wszyscy ci, którzy będą dotknięci, mogą zawdzięczać to tym, którzy nie dopełnili swego obowiązku pracy”.
Po II wojnie światowej
Z dniem wyzwolenia Łowicza Volkmann zniknął z miasta, uciekając do Rzeszy z żoną Adą von Maynitz i córką Anne, która przyszła na świat w dworku w Stanisławowie. W powojennych Niemczech Claus Volkmann zyskał sławę jako dziennikarz Peter Grubbe. Opowiadał się za demokracją, prawami człowieka, walką z niesprawiedliwością i uciskiem. Pracował dla największych niemieckich dzienników i tygodników – „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, „Die Welt” i „Die Zeit”. W Luetjensee pod Hamburgiem, gdzie zamieszkał pod koniec lat 50-ych sąsiedzi zapamiętali go jako otwartego, elokwentnego dziennikarza, może tylko nieco zarozumiałego. Zwykł bowiem podkreślać, że ,,studia prawnicze skończył z bardzo dobrym wynikiem”. W marcu 1950 r. został korespondentem „Frankfurter Allgemeine Zeitung” w Londynie. Później z dumą nazywał siebie „pierwszym akredytowanym korespondentem zachodnioniemieckim”. W stolicy Wielkiej Brytanii, już jako Peter Grubbe, ułożył sobie życie z drugą żoną, żydowską emigrantką, ocalałą z Holokaustu. W 1963 r. rozpoczął karierę w największym wtedy niemieckim tygodniku „Stern”.
Za zbrodnie w Kołomyi i Krasnymstawie Volkmann nigdy nie odpowiedział. Twierdził wręcz, że ratował Żydów. Próba wszczęcia nowego postępowania w połowie lat 90. zakończyła się fiaskiem. Były starosta uważał, że „nie ma sobie nic do zarzucenia”. Najważniejszą częścią pracy podczas II wojny światowej na stanowisku ,,Der Kreishauptmanna” miała być jego zdaniem pomoc organizacyjna, logistyczna w czasie Holokaustu. Claus Peter Volkmann, tak jak jemu podobni ,,kapitanowie okręgu”, nie byli jednak tylko trybikiem w maszynie zbrodni, byli za nie bezpośrednio odpowiedzialni, lecz nigdy nie zostali osądzeni i ukarani.
Dariusz Bartosiewicz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz