Losy Pelikana Łowicz i Dominika Czeczko przeplatały się przez lata. Łowiczanin przeszedł przez wszystkie szczeble juniorskie w klubie, a nawet przez kilka sezonów grał z zespołem w III lidze. Zawsze sympatyzował z klubem, a swoją miłość przekazał także na młodsze pokolenie. Jego syn, 18-letni Maksymilian (związany obecnie z Jagiellonią Białystok), zagrał dla biało-zielonych 48 meczów w III lidze. Teraz 46-letni przedsiębiorca rozpoczyna nowy etap w swoim związku z Pelikanem.
Po przejęciu klubu przez miasto został jego prezesem. Startu nie ma łatwego i wymarzonego. Kwestie organizacyjne mogą przyprawić o zawrót głowy, a i aspekt sportowy nie daje powodów do optymizmu. Kilka tygodni po tym jak oficjalnie został prezesem rozmawiamy z nim o tym, co zastał na Starzyńskiego, ale też planach na przyszłość.
Mateusz Lis: Zacznijmy chronologicznie, czyli od kulisów przejęcia Pelikana przez miasto. Większość informacji z tym związanych wyszła na światło dzienne w tym roku, ale podejrzewam, że rozmowy były toczone wcześniej. Jak to wyglądało w praktyce? Kiedy rozpoczęły się Pana rozmowy z miastem?
Dominik Czeczko: Nie pamiętam już dokładnie kiedy był pierwszy kontakt. Myślę, że wszystko zaczęło się na przełomie października i listopada. Uczestniczyłem w trzech albo czterech spotkaniach z burmistrzem. Burmistrz zastanawiał się wtedy, czy po utworzeniu spółki miejskiej znajdzie odpowiednich ludzi do jej poprowadzenia. Nie nakreślaliśmy od początku, że to ja mam być prezesem. Wykuło się to w trakcie rozmów. Ostatecznie był to pomysł burmistrza i zapytał się mnie czy bym się tego podjął. Wizja upadku klubu przekonała nas do tego, że zdecydowaliśmy się ratować III ligę w Łowiczu. Oprócz tego chcemy zbudować klub stabilny i ugruntowany, który nie będzie targany złą atmosferą i decyzjami na ostatnią chwilę. Chcemy realizować swoją wizję na przykład poprzez częstsze stawianie na wychowanków. Przeszkadzało mi to, że w Pelikanie grało coraz mniej łowiczaków czy też osób z okolic. Przez kilka poprzednich lat byłem w zarządzie Miejskiego Uczniowskiego Klubu Sportowego szkolącego młodzież, gdzie trenuje ponad 400 dzieciaków. Powinny one trafiać tutaj. Bolało nas to, że tych chłopaków jest tutaj tak mało.
Wyobrażał Pan sobie kiedyś siebie w roli prezesa Pelikana? Widział Pan siebie jako osobę stojącą na czele klubu sportowego?
Nigdy o tym nie myślałem.
Długo zastanawiał się Pan nad tym czy przyjąć propozycję burmistrza?
Na początku nie rozmawialiśmy o tym, kto jaką miałby pełnić rolę w klubie. Skupialiśmy się bardziej na tym, żeby stworzyć grupę osób gotową do podjęcia wyzwania.
Przez kilka poprzednich lat byłem w zarządzie Miejskiego Uczniowskiego Klubu Sportowego szkolącego młodzież, gdzie trenuje ponad 400 dzieciaków. Powinny one trafiać tutaj. Bolało nas to, że tych chłopaków jest tutaj tak mało.
Negocjacje z miastem w sprawie przejęcia klubu długo się przeciągały. Był moment, kiedy cały czas było słychać, że zaraz wszystko będzie dopięte, ale ten moment nie następował. Czemu?
Sam do końca nie wiem. Wydaje mi się, że Stowarzyszenie mocno przeciągało ten temat...
Stowarzyszenie czyli poprzednie władze?
Tak. Czasochłonne było zbieranie i dostarczanie wszystkich dokumentów. Przeciągało się to. My też mieliśmy cały czas z tyłu głowy i traktowaliśmy to nawet jako realny scenariusz, że finalnie do przejęcia klubu nie dojdzie. Braliśmy pod uwagę, że Stowarzyszenie może nadal prowadzić zespół. Wiem, że był pomysł, żeby wycofać się z III ligi.
Możemy powiedzieć, że Stowarzyszenie nie chciało oddać klubu? Dlaczego?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie i nie chciałbym tego przesądzać. Na pewno z ich strony była duża opieszałość w dostarczaniu dokumentów.
Wygląda to z boku na błahy problem. W końcu chodziło o zwykłe przekazanie dokumentów. O czym dokładnie mówimy?
Wszelkie umowy handlowe czy reklamowe, kontrakty z zawodnikami. Właściwie wszystko, co było związane z funkcjonowaniem klubu. Szczególnie istotne były dokumenty dotyczące zaległości z firmami, na przykład transportową czy zaległości do Łódzkiego Związku Piłki Nożnej.
Był Pan w ogóle w kontakcie z poprzednimi władzami klubu?
Nie. Wszystko odbywało się przez miasto. To ono powoływało spółkę. Ja też nie chciałem się w to angażować.
Jak do tej pory podchodził Pan do Pelikana? Był na wszystkich meczach? Znał Pan sytuację klubu i wiedział jak funkcjonuje?
Starałem się bywać jak najczęściej na meczach. Miałem swoje obserwacje, jak każdy kibic na trybunach. Widać było, że nie do końca dobrze się tu działo. Nie interesowałem się też aż tak bardzo, że znałem wszystkie szczegóły, ale zadawałem sobie sprawę, że Pelikan ma problemy finansowe. To nie była zresztą wielka tajemnica, jednak o ich skali wiedziałem tyle, co każdy inny kibic.
Czy przed ostateczną decyzją robił Pan audyt klubu i weryfikował sytuację Pelikana? Czy też opierał się Pan na informacjach przekazywanych przez miasto?
Robiliśmy wewnętrzny audyt na temat tego, jak funkcjonuje zespół. Sprawdzaliśmy z jakimi kosztami trzeba się zmierzyć. Mówimy tu o kontraktach zawodników czy sztabu szkoleniowego oraz kosztach związanych z organizowaniem meczów czy wyjazdów. Nie wykonywaliśmy audytów, bo nie mogliśmy. Ponadto robienie czegoś na dużym poziomie ogólności jest bez sensu. Wiedzieliśmy w końcu, że Stowarzyszenie oprócz piłki zajmowało się też targowicą, a w naszym przypadku było jasno postawione, że spółka miejska zajmie się tylko sportem.
Padły słowa o skali problemu. Jak wyglądała rzeczywistość po wejściu do klubu?
Jako członek Stowarzyszenia bywałem też na Zgromadzeniach Walnych członków. Przekazywane były wtedy informacje, że klub z sekcji sportowej jest zadłużony na około 100 tys. złotych. Miały to być maksymalne istniejące koszty.
To miało być zadłużenie względem piłkarzy?
Piłkarzy, firmy transportowej czy też takie wynikające z bieżących kosztów funkcjonowania. Po ostatecznym przejęciu okazało się, że te koszty są dużo, dużo większe.
W pewnym momencie pojawiła się informacja, że w klubie zaczęliście odnajdywać nowe faktury.
Poprzednicy ostatecznie przekazali nam dokumenty, ale my również dotarliśmy do zadłużonych firm z prośbą o weryfikację kwot. Uzyskaliśmy też informację od biura podatkowego, które prowadziło rozliczenia.
W przestrzeni medialnej zaczęła pojawiać się kwota o łącznym długu rzędu miliona złotych.
Tak, ale to były długi połączone z kosztami targowicy.
Jakie zatem są w końcu długi Pelikana? Z czym musicie się mierzyć?
Musimy sobie poradzić z kwotą rzędu 400 tys. zł. To jest kwota związana z samą sekcją sportową. Mamy niezapłacone faktury do Łódzkiego Związku Piłki Nożnej. Są faktury za transport. Miały one opiewać na kwotę 30-40 tys. zł, a okazało się, że jest prawie 100 tys. zł. Do tego koszty innych firm również okazały się wyższe. Łącznie uzbierało się tego wszystkiego ponad 400 tys. zł.
Pojawiły się jeszcze jakieś inne i niespodziewane problemy? Sporym echem odbiła się kwestia śmieci składowanych za trybuną.
Każdy chyba zdawał sobie sprawę, że będzie z tym problem. Poprzedni zarząd nie płacił za wywóz śmieci. Jednak po powołaniu spółki wszystkie podmioty miejskie wykazały się dużą chęcią pomocy. Te śmieci też zostały odebrane w ekspresowym tempie. Przy tej okazji bardzo dziękuję Panu Januszowi Igielskiemu, właścicielowi firmy ZUK, który również pomógł nam się uporać z problemem.
Ten dług na ponad 400 tys. zł to jest coś, co spędza Wam sen z powiek?
Chcemy go spłacić jak najszybciej, żeby ruszyć do przodu z czystą kartą. Nie chcemy mieć czegoś z tyłu głowy, co będzie nas wstrzymywało. Chcemy to po prostu wyczyścić. Według moich planów i bilansu obliczam, że funkcjonowanie klubu na poziomie III ligi to są około 2 miliony złotych. Tyle potrzeba, żeby mieć zespół, który nie martwi się cały czas spadkiem, ale też nie walczy o awans. Taka drużyna oznaczałaby stabilność, a do tego dawała radość kibicom. Spółka miejska została zasilona milionem złotych, ale z tego 400 tys. od razu zostanie przeznaczone na spłatę długów. Przed nami dużo pracy, żeby pozyskać resztę pieniędzy. W końcu nic nam z nieba nie spadnie. Być może dostaniemy jeszcze jakieś wsparcie, ale dopóki nie zobaczę pieniędzy na koncie, to będziemy ich szukać.
Cały czas mówimy o długach. Spora część kwoty zasilająca budżet niejako od razu zniknie. Jaki to ma wpływ na aktualną kondycję finansową klubu?
Do końca tego sezonu nie przewiduję problemów finansowych. Trwają też rozmowy ze sponsorami – aktualnymi i potencjalnymi. Budżet musi się spinać.
Kibic może być spokojny i nie martwić się, że klub z dnia na dzień wycofa się z rozgrywek?
Nie ma takich planów.
Ale widmo wycofania się z rozgrywek przed startem rundy wiosennej było realne?
Takie były pomysły poprzedniego zarządu. Dlatego też zdecydowaliśmy się wejść w nowe przedsięwzięcie. Zrobimy wszystko, żeby to trwało jak najdłużej. Obchodzimy w tym roku 80-lecie klubu i nikt nie chciałby, żeby wydarzyło się coś złego.
Jakie macie plany w stosunku do klubu? Co chcecie zmienić, a może jest coś co funkcjonowało świetnie do tej pory i będzie to pielęgnować?
Świetnie funkcjonuje zespół, który tak naprawdę nie wymagał dużej przebudowy. Widmo spadku spowodowało, że staraliśmy się go znacząco wzmocnić. Podchodzę do tego w ten sposób, że budujemy właściwie od zera, a nie reaktywujemy trupa. Uważam, że stworzenie czegoś od nowa jest lepsze i trwalsze niż pudrowanie rzeczy funkcjonującej nie do końca właściwie. Jeśli chodzi o resztę zmian, to część widać gołym okiem. Pojawił się catering na zewnątrz i wewnątrz. Poprzez korzystanie z nowego budynku poprawiliśmy funkcjonowanie zespołu. Dzięki temu także zaproszeni goście czy kibice kupujący bilet VIP mają komfortowe warunki do obejrzenia meczu.
Zaczęliśmy intensywnie dbać o naszą murawę. Za nami jest już jej pierwsza pielęgnacja. Chcieliśmy poprawić warunki gry. W miarę upływu czasu i ustaleń budżetu będziemy w stanie wygospodarować środki na poprawę infrastruktury. Na tę chwilę przede wszystkim chcemy utrzymać się w III lidze, ale docelowo chcemy zbudować zespół stabilny pod względem składu i wyniku sportowego. Będziemy dążyć do tego, żeby w kadrze było coraz więcej chłopaków z Łowicza i najbliższego otoczenia.
Wracając do kwestii zmian infrastrukturalnych. Burmistrz mówił choćby o wymianie murawy. Pojawiły się już konkretne pomysły?
Na konkrety jest zdecydowanie za wcześnie. Zaczęły się szczątkowe rozmowy na temat wymiany nawierzchni czy budowy boiska treningowego, ale nie możemy mówić o żadnych konkretach. Burmistrz chciałby, żeby inwestycje pojawiły się w wakacje, ale musimy poczekać na rozwój sytuacji.
Co z kwestią sponsorów?
Będziemy chcieli usiąść do rozmów ze sponsorami i renegocjować kontrakty. Zaproponujemy być może dużo atrakcyjniejszy zakres sponsoringu. Czasy się zmieniają i rzadko można decydować się na współpracę, w której sponsor tylko płaci, a w zamian nie otrzymuje zbyt dużo. Trzeba do tego podchodzić bardziej partnersko.
Wszystkim przyświeca pomysł zbudowania solidnego klubu, więc ogrom pracy nas nie przeraża. Wszystkim przyświeca pomysł zbudowania solidnego klubu, więc ogrom pracy nas nie przeraża.
Jaką macie wizję takiej współpracy? Wolelibyście znaleźć jednego potężnego sponsora czy zaangażować kilka lokalnych firm?
Będziemy wychodzili z ofertą pakietową do różnych sponsorów. Zapewne podzielimy ich na różne stopnie. Może być sponsor strategiczny czy oficjalny, ale to nazewnictwo też jeszcze będzie się zmieniać. Chcemy opierać się na grupie lokalnych sponsorów czy biznesmenów i mniejszych firm. Z mojego doświadczenia biznesowego wynika też, że nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem opierać się tylko na jednym partnerze, niezależnie od tego, jak byłby duży.
Gdzie w tym wszystkim miałoby być miasto? Wsparcie dla klubu ze strony miasta miałoby się zmniejszać czy być na stałym poziomie?
Ciężko na tym etapie mówić o długofalowych planach. Miasto na pewno ma świadomość, że na początku ten projekt będzie trzeba dokapitalizować trochę mocniej. W miarę jego rozwoju będzie w stanie sam się napędzać i w jakiś sposób finansować.
Jak ocenia Pan start swojej pracy? Te pierwsze tygodnie wyglądają zgodnie z wyobrażeniem? Czy może był już moment, w którym pojawiła się myśl, że nie była ta dobra decyzja?
Nie jestem tu najważniejszy. Wiedziałem też, że będzie tu dużo pracy. Zdecydowanie najwięcej będzie jej na początku. Jestem natomiast zdania, że czym mocniej teraz popracujemy i zbudujemy solidniejsze podwaliny tego projektu lepiej go sobie układając, to tej pracy codziennej będzie później trochę mniej. Wszystkim przyświeca pomysł zbudowania solidnego klubu, więc ogrom pracy nas nie przeraża. Chciałbym też bardzo podziękować za zaangażowanie wszystkim osobom, które ze mną współpracują.
Musimy jeszcze poruszyć kwestie sportowe. Czy utrzymanie jest dla Pelikana teraz priorytetem? Czy może macie plany dalekosiężne, w którym spadek w tym momencie nie byłby wielkim dramatem?
To jest sport i nikt nigdy nie zagwarantuje wyniku. Wiadomo, że chcielibyśmy grać na jak najwyższym poziomie i go utrzymywać, a nawet cały czas podnosić. Musimy też mierzyć siły na zamiary i na tę chwilę robimy tak, żebyśmy w następnym sezonie grali w III lidze. Natomiast jeśli byśmy spadli, to nie zrobimy z tego powodu wielkiej tragedii. Natomiast takie miasto jak Łowicz powinno mieć III ligę.
Jak ocenia Pan Pelikana na tle innych III-ligowców?
Myślę, że z tą kadrą to jest zespół na miejsca pomiędzy drugim a ósmym. Chcemy mieć stabilny klub, który nie będzie targany ciągłą wizją spadku. Obserwując Pelikana przez wiele lat nie podobało mi się, że zespół co pół roku był mocno przebudowywany, żeby osiągnąć tylko cel w krótkim wymiarze czasu. Nie mamy pieniędzy na grę o awans, ale chciałbym żebyśmy byli w czołowej „ósemce”. Chciałbym, żeby kibice przychodzili na Starzyńskiego dla dobrej rozgrywki i widowiska, a nie tylko po to, żeby sprawdzić czy tym razem Pelikan się uratował i nie przegrał. Chciałbym, że popołudnia z Pelikanem dawały nam radość.
Nie ma opcji, żebym wszedł do szatni i zarzucał coś trenerowi czy piłkarzom.
Polska piłka to nerwowe środowisko, a trener Jakóbiak nie ma aktualnie dobrej passy. Odbywają się rozmowy o jego przyszłości?
Jesteśmy zbyt krótko, żeby robić takie roszady. Trener pracuje u nas już długo i ma duże doświadczenie, a my oceniamy go bardzo dobrze. Ma jeszcze dużo czasu, żeby zgrać ze sobą tę wzmocnioną kadrę.
Jakim prezesem chciałby Pan być? Decydującym o wszystkim czy skupiającym się na kwestiach biznesowych?
Chciałbym, żeby moje działania skupiały się na zapewnianiu jak najlepszych warunków pracy dla zespołu i najlepszych warunków infrastrukturalnych. Od zespołu jest trener i dyrektor sportowy. Jeżeli chodzi o wynik to mogę zachowywać się jak każdy kibic. Patrzeć na to zboku i nie wchodzić do szatni, nie ustalać składu. Dopiero na koniec sezonu mogę ocenić wynik sportowy. Nie ma opcji, żebym wszedł do szatni i zarzucał coś trenerowi czy piłkarzom.
0 0
była za socjalizmu.