Kilkadziesiąt osób, w tym niemało osób z kręgu rodziny Radziwiłłów, uczestniczyło w sobotę 23 września w wernisażu wystawy pod tytułem "Uratować kogo się da. Nikogo nie wydać" zorganizowanej w dwóch salach na parterze nieborowskiego pałacu przy współpracy tamtejszego oddziału Muzeum Narodowego oraz fundacji Trzy Trąby. Wystawa przepięknie, choć przy użyciu skromnych środków, ukazuje konspiracyjną działalność w Nieborowie księżnej Izabeli Radziwiłłowej (1915-1996) , dzięki której, przy jej pałacu, pod samym nosem okupujących większą część budynku Niemców, zdołano uratować kilkoro żydowskich dzieci.
Jak mówiła witając gości kurator placówki Monika Antczak, pomysł zrodził się po spotkaniu z Aliną Petrową-Wasilewicz, autorką książki pt. "Uratować tysiąc światów", w której to opisywała ona jak przełożona prowincjalna sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi s. Matylda Getter w czasie wojny uratowała przed śmiercią kilkaset żydowskich dzieci, organizując ich przerzut podkopem z warszawskiego getta, a potem rozprowadzenie po kraju w bezpieczniejsze miejsca. Otóż jedną z osób, z którą w tym dziele współpracowała, była właśnie księżna Izabela Radziwiłłowa. Sama przyjęła na jej prośbę do Nieborowa 12 dziewczynek, w tym trzy Żydówki, dbała, z pomocą zaufanej pałacowej kucharki, o ich charakteryzację tak, by nie mogły zostać rozpoznane - i w ten sposób uratowała im życie. Ponadto zorganizowała przerzut dalej około 70-80 innych dziewczynek.
Była kobietą niezwykłą, bardzo odważną, zorganizowaną, przedsiębiorczą, była typem liderki. Przy tym osobiście bardzo skromną i bezpośrednią, w stosunkach z każdym, w tym z prostymi ludźmi z Nieborowa. O swoich wojennych działaniach mówiła mało albo wcale.
W Nieborowie opowiadali o niej prezes fundacji Trzy Trąby Maciej Radziwiłł i przede wszystkim jej zięć, prof. Jan Milewski.
Wystawa ma charakter symboliczny, mało na niej artefaktów, pokazane są przede wszystkim zdjęcia pochodzące ze zbiorów rodziny. Ale jak wyeksponowane! Wystawa jest hołdem dla Izabeli Radziwiłłowej, ale jej wygląd każe chylić czoła także przed Elżbietą Bogaczewicz-Biernacką, konserwatorem sztuki w nieborowskim muzeum, która zaprojektowała scenografię. Motywem przez nią wykorzystanym jest kolor pomarańczowy, dyskretnie wyeksponowany w kilku miejscach. Dlaczego pomarańczowy? Bo na zdjęciu pokazującym wspomniane uratowane dzieci, odrywają one skórki z pomarańczy, prawie na pewno pochodzących z pałacowej oranżerii. To zdjęcie pełne radości, pokoju, spokojnego oczekiwania, jak na nadejście świąt Bożego Narodzenia. Taki spokój księżna chciała ofiarować tym, których ratowała.
Piękny jest też czytelny symbol dzielenia się: stół z rodową porcelaną, obok której stanęły aluminiowe kubki, a na półmisku rozkrojony bochenek chleba.
Elementy wystawy przygotowywano na zlecenie muzeum, m. in w zakładzie meblarskim Agaty i Jacka Kłosów z Łowicza. Jak nam powiedzieli na wernisażu, praca trwała do późnych godzin nocnych. Że tak wyglądała, nie ukrywała też w swym słowie do zebranych Elżbieta Bogaczewicz-Biernacka.
Łowicz przewijał się zresztą często w opowieściach o księżnej. Tutaj kontaktowała się z ks. Stefanem Niedzielakiem, kapelanem AK, stąd przywoziła do pałacu podziemny Biuletyn Informacyjny, tutaj były wywoływane zdjęcia, na których uwieczniono uratowane ostatecznie dzieci. I nikt ich nie wsypał.
W sobotę na wernisażu licznie obecni byli przedstawiciele rodziny Radziwiłłów, oprócz wspomnianych także wnuk Izabeli Janusz Milewski, a także osoby w różny sposób z nimi związane. Dostrzegliśmy m.in. znanego dziennikarza, byłego dyrektora sekcji polskiej Radia Wolna Europa Macieja Wierzyńskiego. Obecny był także, choć nie był przedstawiony, jako że przyjechał prywatnie, ambasador desygnowany Francji w Polsce Etienne de Poncins. Zobaczcie niżej naszą galerię zdjęć z wernisażu.
Od jutra wystawę może zwiedzać każdy.
0 0
Czym były zrobione te zdjęcia? Jakość jest fatalna! Raczej zniechęca do obejrzenia wystawy, niż zachęca.