Harcerze z Głowna wyruszyli w niezwykłą, męczącą i momentami niebezpieczną wodną wyprawę. Rozpoczęli rejs z Głowna, wyruszyli z zatoki ZHP nad zalewem Mrożyczka, prosto do Morza Bałtyckiego, do Gdańska.
Od Alberta Waśkiewicza, zastępcy komendanta hufca ZHP Głowno, wiemy, że jest kilka powodów tej wyprawy. Pierwszym jest 50-lecie hufca Głowno, z którym wiąże się również wiele innych wydarzeń i wyzwań, mających uświetnić tę rocznicę. W 1975 roku bowiem środowisko głowieńskie oderwało się od hufca Łowicz i stało się niezależne.
Drugim powodem jest 600-lecie miasta Głowna. Od zastępcy komendanta wiemy, że w prostej linii, wzdłuż szlaków wodnych mają do pokonania około 500 km, lecz cały czas rozważają, w jaki sposób wyprawę przedłużyć, aby osiągnąć symboliczne 600 km na 600 lat miasta Głowna.
Chcą pokazać, że zasługują na mundury
Jest jeszcze trzeci cel: – Chcemy w ten sposób zachęcić młodych patriotów, młodych ludzi, którzy pragną czegoś więcej niż tylko uczestnictwo w różnego rodzaju wydarzeniach patriotycznych. Chcemy ich zachęcić, żeby jednym ze sposobów uświetniania, czy też oddania hołdu powstańcom Powstania Warszawskiego, było zrobienie czegoś dla tych powstańców, coś wielkiego, trudnego, żeby udowodnić, że w jakiś sposób zasługujemy na te mundury harcerskie, które mieli powstańcy – mówi Albert Waśkiewicz.
Stąd też wybór takiej daty – spływ odbywa się właśnie w tych dniach powstańczych. 1 sierpnia, w dzień 81. rocznicy wybuchu powstania, harcerze przerwali podróż w Walewicach, aby udać się na uroczystości w Warszawie.
W niedzielę, 3 sierpnia, harcerze płynęli z Łowicza do Sochaczewa, skąd znów udali się się do Warszawy, do miejsca, które w czasie powstania zostało wyzwolone i gdzie uczestniczyli, jako jeden z zespołów organizacyjnych, w uroczystościach. W nocy znów wracali do Sochaczewa, skąd rano wypłynęli w dalszą podróż – już do ujścia Bzury do Wisły w Wyszogrodzie. – Dodatkowo utrudniamy sobie całą tę wyprawę tymi momentami patriotycznymi. Tym schodzeniem z wody, szykowaniem się, przebieraniem w mundury i wyjazdem do Warszawy – opowiada Albert Waśkiewicz.
Mroga dała im popalić
Rejs jest żeglarsko-kajakowy. Od samego Głowna, z zatoki ZHP, płyną w asyście żaglówek. Podczas pierwszego etapu są to żaglówki typu optimist, czyli najmniejsze łódki żaglowe, natomiast później – prawdopodobnie w Sochaczewie – przesiądą się na omegi, czyli już pełnowymiarowe łodzie żaglowe.
Pierwsza część, kiedy łodzie żaglowe i kajaki wyruszyły z zatoki ZHP, miała bardzo oficjalny charakter – harcerze przepłynęli honorową rundę po zalewie wszystkimi jednostkami, a później żaglówki optimist i kajaki wypłynęły w trasę.
Pierwszym etapem wyprawy była rzeka Mroga, i jak mówi Waśkiewicz, był to bardzo ekstremalny początek podróży. – To kilkadziesiąt kilometrów przenosek, zwalonych drzew, czasami olbrzymów. Czasami te zwałki ciągnęły się przez kilkanaście, kilkadziesiąt metrów, gdzie w końcowym efekcie trzeba było przepychać łodzie pod spodem, pod konarami, lub przenosić nad nimi. Czasami było tak wysoko, że musieliśmy łódź wyciągnąć i przeciągać łąkami przez pokrzywy, nieużytki – relacjonuje Waśkiewicz. – To była droga przez mękę.
Rzekę Mrogę pokonało wówczas ośmiu śmiałków. Najmłodszym był Janek Popławski, który od września rozpocznie 4. klasę szkoły podstawowej. Był też jego brat, Franciszek Popławski, a także Jakub Traut.
Jak informuje Waśkiewicz, cała podróż podzielona jest na etapy – nie każdy ma możliwość przepłynięcia całej trasy, czyli przez około 20 dni, dlatego część załogi będzie wymienna. Choć są też tacy, którzy chcą pokonać całą trasę.
Pierwszy przystanek - Ziewanice
Pierwszy postój harcerze mieli w Ziewanicach na Soplu, u państwa Jarzębowskich, przy starym młynie. Tam zostali ugoszczeni i rozbili swoje obozowisko, a kto chciał, mógł spać w stodole.
Drugi nocleg harcerze odbywali przed Bielawami, na polu przy rzece. Kolejny nocleg – w Walewicach, przy pałacu, gdzie 1 sierpnia przerwali rejs, aby ruszyć do Warszawy. – Warunki pogodowe spowodowały, że musieliśmy ten rejs zakończyć nieco wcześniej, bo chcieliśmy dopłynąć aż do Urzecza, gdzie Mroga łączy się z Bzurą, ale przez burzę i deszcz – opowiada.
Dziennie płyną około 10–11 godzin, a jak mówi Waśkiewicz, kiedy płynęli Mrogą, już 5 minut po tym, jak wsiadali do kajaka, byli cali mokrzy, a przed nimi jeszcze wiele godzin drogi. Dużo wysiłku kosztowało ich też przenoszenie sprzętu w miejscach, przez które nie dało się przepłynąć. W niektórych przypadkach musieli łamać gałęzie czy piłować pnie – mają przy sobie piły, żeby umożliwić sobie w niektórych miejscach przedostanie się, bo często bywa tak nieprzystępnie, że nie ma nawet gdzie i jak wyjść. – Aż trudno uwierzyć, że ta rzeka może tak meandrować i być taka trudna. Aż nie do uwierzenia, że u nas, w środkowej Polsce, mamy taką rzekę – mowa wciąż o rzece Mrodze.
W niektórych przypadkach musieli łamać gałęzie czy piłować pnie
Później ruszyli od pałacu w Walewicach, skąd postanowili, że przepłyną rowami, bo rzeka Mroga w tamtych okolicach ucieka i ciężko odnaleźć jej prawdziwy nurt. Dlatego płynęli rowem o szerokości 1 metra, który w niektórych miejscach był całkowicie zarośnięty. – Daliśmy sobie przez te 3 godziny taki ogień, jakiego nie pamiętamy. Wyglądało to jak jakaś Amazonka, jakbyśmy się przedzierali do jej źródeł – relacjonuje Waśkiewicz.
Bzura pozwoliła odpocząć
Później znów wpadli w główny nurt i ponownie wbili się w „paszczę Mrogi”. Jak mówi Waśkiewicz, rzeka chciała ich solidnie pożegnać – znów była cała masa powalonych drzew i trasa ok. 1,2 km trwała około 2 godziny. W końcu udało się dotrzeć do Bzury, gdzie zaczyna się drugi etap podróży głowieńskich harcerzy. – To etap najspokojniejszy, najgrzeczniejszy, najbardziej oczekiwany – stwierdza.
Jak wypłynęli na Bzurę, chcieli rozbić obóz w Urzeczu, ale szło im tak dobrze, mieli tak dobre tempo, że dopłynęli aż do Łowicza, gdzie po ok. 27 km zrobili przerwę. Rozbili się tam przy moście nieopodal torów kolejowych, tam spędzili noc – choć krótką. Rozbili się około 22:00, a w niedzielę, 3 sierpnia, z samego rana ruszyli z Łowicza dalej.
Z Łowicza wypłynęło 5 harcerzy – najmłodsza młodzież zeszła. 4 osoby chcą pokonać całą trasę aż do Gdańska – Klaudia Adamczewska, mianowana symbolicznie podczas tego rejsu admirałem podróży, płynie od samego początku i jej planem jest zakończyć ją na mecie, czyli w Gdańsku. Płynie też Maksymilian Szulc – komandor, Albert Waśkiewicz – armator i główny pomysłodawca (choć, jak podkreśla, pomysł można określić jako wspólny), oraz Alexander Sidorczyk, który także chce pokonać całość, mimo momentów zawahania. Waśkiewicz podkreśla, że sytuacje krytyczne miał już każdy z nich. W sobotę, 2 sierpnia miała miejsce wymiana załogi i do gry wszedł Antoni Drożdżyk.
4 sierpnia, w poniedziałek, planowali dopłynąć do Wyszogrodu i w międzyczasie zmienić łodzie na większe. Jednak wszystko zależało od tego, w jakim momencie zakończyliby niedzielny etap – w planie było dopłynięcie do Sochaczewa. Waśkiewicz szacował wówczas, że po dotarciu do Sochaczewa będą mieli za sobą już 100 km.
Wisła zmieni oblicze podróży
- Z punktu widzenia wysiłkowego, Mroga zdecydowanie jest najtrudniejsza, natomiast Bzura – najłatwiejsza. – Później dojdą łodzie, które jednak mają głębsze zanurzenie, dojdzie Wisła, czyli rzeka, o której nie można powiedzieć, że jest bardzo bezpieczna. Dojdą łachy piachu, gdzie będzie trzeba przepychać dużo cięższe łodzie, ważące setki kilogramów, i to będzie trzecia część trasy – zupełnie inna niż te dwie – mówi. – Później zaznamy zupełnie czegoś innego, bo królowa rzek polskich też ma swoje humory. Stan wód obecnie jest podniesiony, co bardzo nam pomoże.
Pierwszą część wyprawy, czyli rzekę Mrogę, byli w stanie przepłynąć w tempie 10–18 km dziennie. Bzura dawała im możliwość pokonywania ponad 20 km, a na Wiśle przewidują przepływać nawet kilkadziesiąt kilometrów dziennie. – Liczymy, że będą wiały nam dobre wiatry i że będziemy mieli odpowiednio głęboką wodę, i wtedy jesteśmy w stanie przepłynąć od 25 do 40 kilometrów – stwierdza Waśkiewicz. – Zmiana sprzętu przy wypłynięciu na Wisłę zmienia nam całkowicie oblicze tej podróży – dodaje.
Jak mówi, nastroje są bojowe, załoga czuje się dobrze, a pogoda sprzyja – póki co nie ma deszczu, nie jest też zbyt gorąco, choć prognozy dotyczące opadów w Łowiczu i okolicy były różne.
Wielu zrezygnowało
Przed oficjalnym wypłynięciem harcerze robili próby żaglówkami optimist – Maksymilian robił przepływ z Urzecza do Łowicza, żeby sprawdzić część trasy, a kajakami sprawdzali trasę z Łowicza do Sochaczewa. Wcześniej testowali także fragmenty Mrogi, żeby przewidzieć, ile może trwać pokonanie poszczególnych odcinków.
Mają ekipę kwatermistrzowską, która dowozi, zabiera i wymienia łódki, zabiera łódki w zależności od potrzeb i liczby uczestników. Na Wiśle zapowiada się, że popłynie więcej niż 10 osób.
Wcześniej, na etapie planowania całego rejsu, kiedy wymyślili, że podejmą się tego wyzwania, zadeklarowały się aż 24 osoby chętne do udziału. Jednak z czasem, kiedy zaczęli szykować łodzie, wzmacniać okucia, zabezpieczać, wzmacniać dzioby – przygotowali tak 5 żaglówek – w trakcie robót i podczas opowieści o tym, co ich czeka i ile godzin dziennie będą płynąć, znaczna część osób zrezygnowała.
Na 3 dni przed wypłynięciem zostało już 12 osób, a w dniu rozpoczęcia wyprawy wypłynęło 8 osób. – Warunki są odstraszające, ale dla ludzi uczestniczących na pewno jest to przygoda życia. Ciężko to porównać z czymkolwiek – stwierdza Waśkiewicz.
0 0
jest odnośnik do Powstania Warszawskiego.
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu lowiczanin.info. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz